środa, 31 grudnia 2014

Berberys Zimą

Wszędzie podsumowania, życzenia i postanowienia noworoczne. A u mnie jak zwykle na opak. O przeszłości staram się już tak nie rozmyślać [aczkolwiek ciężko, ale się uczę], dorobek mój jest w pudełku na Ravelry a postanowień nigdy nie robię. Po cóż- skoro coś się chce naprawdę robić to można od już, a nie od 1 stycznia, a jeśli potrzeba nie wynika ze środka to i data nic nie zmieni. Dlatego u mnie dziś dziewiarsko- cóż za niespodzianka, co? ;)

Czas pokazać łapki. A dokładniej rękawiczki. Jako, że leżą od dawna gotowe i wykończone, a za kilka godzin nowy rok, to chyba teraz najlepsza chwila na jeszcze grudniowy twór.
Po kryzysie pt. 'nie podoba mi się żaden wzór, a moje projekty są jeszcze gorsze' złapałam za druty i włóczkę i poszłam na żywioł. Tutaj ściągacz, tam jakiś warkoczyk i koniecznie przeplatanka z dwóch oczek. Do tego wersja dwu palczasta, bo ani robić mi się innej nie uśmiechało ani nosić, bo jak paluszki mogą się do siebie przytulić to i milej i cieplej. A jako, że we wszystkim mi zimno, to planowałam ratować się dodatkową warstwą polaru, więc jak wszyć go w 10 palców? 
Podczas roboty wzór coraz bardziej mnie zaskakiwał i zaczynałam przyglądać się mu przychylnie. Aż po skończonej łapce i przymiarce byłam niemalże wniebowzięta. :) Pewnie główna sprawka przez ten bosko czerwony kolor, ale nie ten świąteczny, tylko taki królewski, karmazynowy, krwisto czerwony. Mniam! I tak na kawkowo-drutowym spotkaniu dokończyłam sobie rękawiczkę do pary.
Nie chciałam zbyt skomplikowanych plecionek, ani zwykłych warkoczy. Wkleiłam więc coś czego jeszcze wcześniej nie robiłam. W sumie gdyby nie kolor to kształtem przypomina mi dynie.
Koniecznie z moim ulubionym 'oszukanym' ściągaczem.
Nazwa przyszła sama podczas mini sesji fotograficznej- będąc zauroczona czerwonymi kuleczkami wyglądającymi spod śniegu nie umiałam nazwać ich już inaczej jak Berberis.
projekt: Berberis
wzór: póki co się pisze
włóczka: Filcolana Peruvian Highland Wool
druty: 3.5 mm, 4 mm

Aby nie było tak normalnie i nudno, moja wersja ma szary sznureczek wiązany na kokardkę.Tylko jeszcze muszę dokończyć mu sesję... :p tym bardziej, że aktualnie rękawiczki są prawie dwa razy grubsze przez podszycie z polaru i wyglądają jak rękawice kuchenne, haha.

I tak mam już pierwszą część swojego zimowego 'kompletu'. Druga jest w trakcie roboty, a trzecia dopiero się planuje. Ale liczę, iż wreszcie dorobię się pierwszego tria zimowego.

A po nowym roku dalsza część przygody z czerwonym i powrót do swetrów.
Aż nie mogę się doczekać. ^^

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Kostka towarzysząca

Fajne prezenty to te od serca. Ale najfajniejsze są robione ręcznie. :) Szczególnie kiedy dopasuje się je całkowicie pod konkretną osobę. 
Tym razem udało mi się obdarować fana gier- Brodacza (tak, tego od czerwonego swetra) takim hendmejdem. Kiedy wpadłam na pomysł czym będzie tegoroczny podarunek świąteczny to żaden inny nie wydawał mi się tak interesujący. Jakiś spory czas temu obserwowałam jak główkuje grając w Portal, biegając po jakimś laboratorium, skacze między portalami i rzuca dziwną kostką. Weighted Companion Cube to Obciążeniowa Kostka Towarzysząca, która jest chyba jednym z ważniejszych elementów w całej rozgrywce. Dlaczego więc nie mógłby mieć swojej?
Rach-ciach materiały kupione, do tego mały wypad do miasta po brakujące elementy i następnego dnia mogłam zacząć tworzyć. Padło na szycie... ale najpierw trochę drukowania, sklejania, potem sporo przyszpilania i rysowania. I wycinanie... brrr. Po tym wszystkim można było usiąść do maszyny i działać. Część z pomocą machiny a część ręcznie.
Nie jestem zwolenniczką durnostojek i niepraktycznych gadżetów, więc padło na coś użytkowego i jednocześnie ozdobnego, czyli poduszkę. A co jest mięciuśkie, przytulaśne a nie wełniane? Polarki!
Starałam się jak mogłam, aby wszystko było dokładne, precyzyjne i pięknie pasowało. Nawet po kilka razy przyszywałam paski, bo coś jeden w lewo, drugi w prawo...
 
Przyznam się, że jestem z siebie zadowolona, bo prezent okazał się strzałem w dziesiątkę i podobno spisuje się znakomicie. A to przecież najważniejsze. :)

A Wy daliście lub dostaliście coś ręcznie robionego?

środa, 24 grudnia 2014

Beloved

Tytuł podkradłam z opisu wzoru.
Wzoru, który dawno temu skradł moje serce. Tak mocno, że wiedziałam, że prędzej czy później muszę go wydziergać i nie ma przebacz. To znowu był taki projekt, który wyglądał dobrze tylko w kolorze jaki jest w oryginale. Zaczęła zbliżać się zima, pojawiła się nawet promocja na konkretną włóczkę, więc na cóż miałam czekać. 

Znalazłam osobę do obdarowania i przyszedł czas na walkę ze wzorem. O ile sam 'design' jest wprost cudowny i czarujący to wzór już mniej. Niestety. Ale ile się nagłowiłam, napytałam, naszukałam... aż w końcu nabrałam oczka z konkretnego rozmiaru i w zasadzie zrobiłam wszystko na czuja wklejając plecionki z charta. I wyszło dobrze, nawet bardzo dobrze. :)
Nieskromnie powiem, że jestem z siebie dumna bo wyszło dokładnie tak jak chciałam.


Tym sposobem chwalę się moim pierwszym męskim swetrem.
Tył też jest piękny. : ) I wysoki golf, który dobrze chroni kark.
 I ten szeroki ściągacz- niby nic, a jednak bardzo ciekawy efekt, 
który jest doskonałym tłem dla plecionki.
Uwielbiam ten moment kiedy rozchodzą się linie z ramienia
 i w tym samym czasie w frontu i pleców. ^^
 Guziki nie mogły być inne niż drewniane.
 projekt: Beloved
wzór: Armas
włóczka: Drops Andes- 8 motków
druty: 6mm

Ah te, warkocze, ah te paski... W zasadzie to podoba mi się w tym swetrze wszystko- od gładkiego pola oczek lewych, przez plecionki, aż do niby zwykłego kołnierza. Ale najbardziej chyba to,  że jest on taki wyjątkowy, inny niż reszta- to nie ten z tych arańskich, zszywanych i napchanych warkoczami, aż nie wiadomo gdzie patrzeć. To też nie ten zwykły i nowoczesny, 'supermęski' design, który niczym nie zwraca na siebie uwagi. A nawet to nie ten tradycyjny, zimowy, wrabiany kojarzony z narciarzami z lat 80. Po prostu taki, którego nie da się wsadzić do szufladki, no chyba, że do takiej z napisem 'wow'.

Oczywiście wprowadziłam też kilka swoich modyfikacji, chociażby jak inne oczka przy warkoczach w ściągaczowej części i dodałam też kilka rządków 1x1 na krawędziach. Golf można oczywiście rozpiąć, lub zrobić mniejszy, albo całkowicie z niego zrezygnować. Ale mi ta wersja w wysokim kołnierzem podobała się najbardziej i tak już zostało. ^^ W końcu to zimowy, wełniany sweter. :)

Zdjęcia pojawiły się z dużym opóźnieniem, ale tak to jest kiedy pogoda iście angielska, a do tego sweter bawił się w schnięcie chyba 4 dni...

I tym czerwono- świątecznym akcentem pozdrawiam i znikam pałaszować owoce mojej pracy pt. 'robótki ręczne kuchenne' i obdarować prezentem handmade [i to nie dziewiarskim!].

Do następnego! :)

środa, 17 grudnia 2014

Średniowieczny rycerz

Środa, środa, każdej chwili szkoda, lalala. :) 
Ale niestety w tych chwilach uskuteczniam głównie dzierganie, szperanie, siedzenie na ravie itd. Książka- "Opactwo Northanger" leży zostawiona sama sobie i może w końcu kiedyś się przeczyta. Może Makneta się nie obrazi, że ze mnie ostatnio taki czytelniczy leń.

Mam powód do radości, bo udało naprawić się tamtą wredną żyłkę. Jak się okazało wystarczyła szpilka, scyzoryk i kropelka. No i trochę manualnych zdolności oczywiście. Nie wiem ile jeszcze życia jej zostało, ale dziś nadal pracowała całkiem przyzwoicie. I dzięki temu mogłam skończyć pierwszą rękawiczkę. Szczerze mówiąc kiedy zaczynałam, nie byłam do końca przekonana. Podczas pracy zapał słabł z każdym rządkiem, więc dla wzmocnienia morali przymierzałam co chwilkę. Dopiero jak dobrnęłam do końca, gdzie chyba z 4 razy próbowałam ładnie odejmować oczka i dorobiłam kciuk, mogę powiedzieć, że jestem z siebie prawie dumna. Duża zasługa oczywiście we włóczce, która pięknie podkreśla wszelkie teksturowe i warkoczowe sploty, a do tego ten boski, królewski kolor. Ah!
Czeka mnie jeszcze druga do pary, dłuugi szalik do omotania na conajmniej 2/3 razy i czapka, obowiązkowo z pomponem tym razem. Oby starczyło mi motywacji, bo pewnie lada dzień ta jesienna i całkiem angielska pogoda (+8 stopni na termometrze, szaro, buro, mokro i mgliście) ustąpi miejsca prawdziwej, mroźnej zimie. Brr...

Tymczasem mogę pokazać to co skończyłam na niedzielnym spotkaniu- kominiarkę. Czyli pozycja nr 2 z 'życzeniowej listy' udziegów. W tym 2 na 3 z przeznaczeniem na zimowe bieganie. Robótka łatwa, szybka i całkiem przyjemna- jeśli wziąć pod uwagę, że nie trzeba się przy niej koncentrować, więc można gadać, a tym samym jednym okiem rzucać na ściany z boskimi, kolorowymi motkami, a drugim na robótki wszystkich zebranych dookoła. Zdjęć na ludziu brak- bo szczerze mówiąc to zupełnie nie twarzowy strój. Wygląda się w tym niczym w burce, albo co ciekawsze i śmieszniejsze (dla patrzącego) jak średniowieczny rycerz. Nie wiem, może to przez ten kolor? Dlatego dla dowodu i dokumentacji kolejnej rzeczy, która zeszła z moich drutów pokazuję oblicze tego czegoś.

wzór: na podstawie Balaclava
włóczka: Filcolana Peruvian Highland Wool; k.954
druty: 4,5 mm

Zużyłam równe dwa motki Peruvianka i podebrałam trochę podwójnie złożonej Arwetty z zapasów z odzysku po felernym swetrze. Kominiarka może nie była bardzo ambitnym ani wyjściowym projektem, ale cieszę się, że udało mi się zrobić coś czego jeszcze nie miałam okazji spróbować.

wtorek, 16 grudnia 2014

Złośliwe druty.

Złośliwość rzeczy martwych to coś czego nie lubię, oj mocno. Szczególnie kiedy przydarza się gdy naprawdę się staram, a co gorsza jeśli dopadnie mnie podczas felernego dnia, który próbuję odczarować. Właśnie wczoraj taki był. W zasadzie nic twórczego mi nie wychodziło- najpierw zabrałam się za nowy sweter, a w zasadzie za szukanie inspiracji. Kiedy wreszcie na coś wpadłam (poprzednie projekty już mi się nie podobają) zabrałam się za dzierganie. I tak po 3h pracy sprułam do zera. Uznałam, że lepiej nie będzie, więc sięgnęłam po drugie druty, aby zrobić najprostszą czapkę. A tu? Podczas zamykania nabranych oczek w kółko rozwaliła mi się żyłka! Aj! W tym metalowym czymś jest chyba kawałek kleju/plastiku, bo nic nie można wcisnąć...
Tym sposobem została mi tylko jedna i to dłuuga tak, że jeśli robię na niej coś mniejszego niż sweter to plącze się jak makaron.
Chyba powinnam poczynić zakupy, hihi. :)
Tymczasem przegrzebuję sieć w poszukiwaniu wzorów/ inspiracji na ten zimowy zestaw. Szczerze mówiąc na chwilę obecną nic mnie nie zadowala. A każdy mój osobisty pomysł wydaje mi się banalny i nudny. No i jak tu dziergać?

Ale za to w niedzielę wpadłam na spotkanie w magicloopie, gdzie podziergałam sobie w zakręconym towarzystwie. A ile się naoglądałam motków. Oj. Nawet zakochałam się w takich kolorach o jakie bym się nie podejrzewała, a kiedyś nawet omijałam je dość szerokim łukiem. Jak widać zależy od farbowania, bo te mogą być tak różne, że ledwo się w głowie mieści. I tak na przykład na liście mam malabrigowy Archangel. Do tego koniecznie Eggplant (ale ten akurat od dawien dawna) i jakiś Lotus (ten to dopiero ma rozbieżność, albo fiolet z turkusem/miętą, albo tak jak te obecne- prawie same jasne turkusy z fiołkowymi domieszkami, a za to jak żywe! weź się człowieku zdecyduj teraz na motek). Całą resztę też przygarnę, prędzej czy później.
Także koniecznie na wiosnę muszę zrobić jakiś sockowy sweterek, a zaraz po zimie zabieram się za chusty. Tak mi się do nich tęskni, szkoda, że już tak zimno.

ps. gdyby ktoś miał ochotę to teraz wszystkie moje wzory są w 15% niższej cenie do końca 25 grudnia. ^^ Wystarczy w koszyku kliknąć kuponowy guzik. Wszak przyda się jakaś czapka (np. Berrie albo Kagami) czy sweterek (Ynis).


Czas nabrać coś na druty, bo znowu mam nic!
Zero! Tylko od czego tu zacząć?

piątek, 12 grudnia 2014

Liebster award.

Po sieci krążą różne zabawy blogowe, jakieś łańcuszki itp. Jakoś nigdy za tym nie przepadałam, w sumie nadal mi to zostało, ale niektórym osobom nie potrafię odmówić. Dlatego też dzięki (przez?:p) Monice dowiecie się pewnie kilku nowych rzeczy o mnie.
Zaczynamy?

Książka papierowa czy elektroniczna?
Papierowa! Elektroniczna to nie książka XD Zawsze i wszędzie wybrałabym tradycyjną wersję. [Przyznaję, raz skusiłam się na czytanie na tablecie, ale tylko i wyłącznie już z głodu czytelniczego kiedy naprawdę nie miałam co czytać a bibliotekę mogłam odwiedzić dopiero za kilka dni.]

Ulubiony film?
Hmm... Kiedyś na takiej liście widniało "Pachnidło" i "Purpurowe skrzypce", a później saga o "Harrym Potterze". Teraz chyba "Stonehearst Asylum", "Spirited Away", "Howls Magic Castle" i "Pudłaki".
Aktualnie wkręcam się raczej w seriale- uwielbiam całe "X Files", "Życie w Cranford", "Jane Eyre" [BBC] no i "Downton Abbey".

Wymarzona praca?
Oj... albo zwierzaki albo sztuka. Nadal chciałabym opiekować się dzikimi kotami albo naczelnymi w ich 'naturalnym' środowisku [w rezerwacie]. 
Albo być konserwatorem zabytków. 
Ewentualnie mogłabym zostać lalkarzem/scenografem [w teatrze]

Masz słabość do...?
Kotów! Herbaty! Włóczek! I wszystkiego co baśniowe, magiczne, wróżkowe itp. No i muchomorów! ^^

Twoje najpiękniejsze wspomnienie?
Chyba dopiero przede mną...

Jaki masz patent na poprawę humoru?
Dobra muzyka, pyszna herbata, kocie mruczenie i tulanki. 

Wymień 3 rzeczy bez których nie potrafisz się obejść.
Jeśli chodzi tylko o rzeczy to:
Bez muzyki. Serio- zawsze marzyła mi się taka chmurka, która by nade mną ciągle wisiała i grała mi muzykę gdziekolwiek nie pójdę.
Bez herbaty- najlepiej zielonej, genmaichy no i milky oolong. Mniam!
Bez drutów i włóczek- nie mam weny codziennie, ale kiedy nie dziergam, a bym mogła, to czuję się nieswojo i coś nie daje mi spokoju.

Czego się najbardziej boisz?
Z mniej poważnych- ciemności.

Ulubiony miesiąc - uzasadnij swój wybór.
Maj/Czerwiec- wiosna!

Jak masz na drugie imię?
Hildegarda. No ok, żart :). Drugiego nie mam, ale z bierzmowania została mi Koralina (czy jakoś tak :p).

Czego najbardziej nie lubisz robić?
Wszystkiego tego co muszę albo powinnam.

Jest taki kruczek, że w drugiej części pojawiają się dalsze nominacje do zabawy.
Tutaj się wyłamuję i na sobie zakańczam ten odcinek- nie jestem dobra do wymyślania pytań a i nie wiem kto by miał na nie odpowiadać, bo tyle już blogów dostało tego questa.

czwartek, 11 grudnia 2014

Humbuki

Taką śmieszną nazwę nadałam najnowszemu projektowi. Ustawiałam sobie do zdjęcia, podczas szybkiej sesji, te łapki 'do biegania'. I tak patrzę a tu wielorybki ^^
Miałam wydziergać najprostsze, z tego co w zapasach, no i super, że znalazłam jakiś stary, wełniany motek, bo za akryl bym się nie zabrała, oj nie. O ile pamiętam to chyba coś z Katii, ale głowy nie dam, ani nic innego, bo to było dawno i nie prawda. Ważne, że naturalne i w dobrym kolorze. 

Dla ciekawostki podam, że ten kłębek też był kiedyś rękawiczką i też 'dwupalczastą', ale na szydełku i tylko w jednym egzemplarzu- do pary nie chciało mi się robić. Odkąd zaczęłam robić na drutach, to całkowicie przestały mi się podobać ubrania i akcesoria szydełkowe, więc tamte truchełko sprułam i sobie czekało.
Szybki, bez mózgowy projekt zajął mi kilka godzinek rozłożonych na dwa dni.

projekt: Humpbacks
wzór: z głowy
włóczka: jakaś wełna/alpaka z Katii
druty: KP 4mm

Cóż jeszcze u mnie: suszy się czerwone swetrzysko. Ciekawi mnie ile mu to zajmie, bo mój beżowy Cosy Cloud bawił się tak ponad 3 dni, a to jest sporo grubsze. Chyba z 5 kg ważył jak wyciągnęłam go z kąpielowej miski. A najfajniejsze jest to, że pasuje i na mnie. Może w tej wersji brakuje mu zdecydowanie taliowania, ale i tak wygląda ślicznie. :)

Do listy życzeń doszła też kominiarka 'do biegania', bo przecież czapki szkoda, w chuście za zimno. No to co? Szybki wirtualny lot do loopa, a potem realny do Tuptupa no i mam kolejne motki.
I teraz ciągle dziergam na szaro. Najpierw Humbuki, teraz kominiarka, a czeka mnie jeszcze pozycja nr 3 z tej życzeniowej listy... która też będzie w tym samym kolorze.
Aby nie było aż tak bez kolorów, to dla siebie komplet będę robić z czerwonego... znowu.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rusty Moss- czyli Lopapeysa Pierwszy

Odkąd pamiętam zawsze ciągnęło mnie do północnych klimatów. Norwegia, Szwecja, Islandia itd. Surowy klimat, prawie całkowite odludzie, skały, mchy i Muminki. Mimo zerowej tolerancji na mróz i dogłębnym zamarzaniu nawet przy dodatniej, ale niskiej temperaturze, marzy mi się jakaś podróż na północ. Póki co sprawiłam sobie taki islandzki akcent na miejscu. Od zawsze byłam zakochana w ubraniach 'fair isle', w norweskich wzorach, w tych wielokolorowych żakardach. Jak zaczęłam już dziergać swetry, wiedziałam, że koniecznie, prędzej czy później muszę spróbować nauczyć się robić coś takiego. Jakoś podobnie czasowo trafiłam na bloga Ewy, gdzie już lopapeysa (tradycyjne swetry z islandzkiej wełny) całkowicie zawładnęły moim sercem. I tak powoli dojrzewała moja decyzja co do kolorów, wzorów mojego pierworodnego 'lopika'. A to, że pierwszy raz miałam robić sweter od dołu, ze wzorem wrabianym, a do tego potem go rozciąć bezpowrotnie... no to co. W końcu co to za tworzenie bez wyzwań i nowych technik, a im więcej tym lepiej.

O dziwo najgorsze w tworzeniu tego swetra było... robienie zdjęć, haha. Zimno, szaro i nic nie wychodziło. Tak naprawdę to obiekt wisiał w szafie gotowy już od połowy października.

Cóż więcej mogę napisać. Dziergało mi się super! Wreszcie nie było syndromu drugiego rękawa, bo musiałam najpierw zrobić oba, aby w ogóle móc zabrać się za najciekawszą część czyli karczek. Przymierzyć też się dało, więc dostosowałam go sobie całkowicie na swoją modłę. Dosyć porządnie wydłużyłam rękawy i korpus, bo zalecana we wzorze ilość cm gwarantowała mi wianie po nerkach albo i coś więcej. A zabawa w przeplatanie nitek okazała się nie taka straszna jak podejrzewałam. Ale tutaj chyba zawdzięczam to naparstkowi, bo bez tego też próbowałam i szło o wiele trudniej i dłużej niż z tym drucikiem. Jedyne co to męczyło mnie napięcie nitki, a raczej całkowity brak, bo musiałam robić naprawdę ekstremalnie luźno, aby wzór się nie marszczył.
Potem było zabezpieczanie razy trzy. Chyba bym osiwiała jakby mi się rozwalił mój pierwszy lopek, więc robiłam co mogłam. Tradycyjnie przeszyłam środkowe oczka nitką, potem jeszcze szydełkiem i włóczką, a na koniec zrobiłam dziwną hybrydę sama nie wiem czego i jak. Ale ważne, że działa! 
Samo wszywanie zamka przyprawiało mnie o zawroty głowy, bo maszyny mnie nie lubią, więc musiałam działać ręcznie. A to krzywo z przodu, a to z tyłu, a to w ogóle jakoś dziko. I tak prułam od początku co najmniej 5 razy, ale uznałam, że idealnie być nie musi i kolejny raz dałam się ponieść igle i gotowe.
Kolory są cudowne- najbardziej urzekł mnie ten rdzawy i mszysty i wiedziałam, że koniecznie muszę wybrać właśnie je. A to, że tak się ładnie wtopiły tym bardziej na myśl przywodzi mi jakieś omszone już, mocno zardzewiały przedmioty, albo Puszczyka schowanego w leśnej dziupli.
Początkowo planowałam zrobić lopika z kapturem, ale pod koniec zrezygnowałam i jest dobrze. Szczerze to pod kurtką byłby niewygodny, a z kolei wyciągać go na zewnątrz to też nie do końca dobry pomysł, bo ani wygląda, ani nie byłby zbyt funkcjonalny (testowałam kiedyś z bluzami- zwykle po ściśnięciu się szalikiem i zapięciu kołnierza, tego kaptura zostawało zawsze mało i było niewygodnie zakładać go jeszcze na czapkę i pod kurtkowy kaptur).
wzór: Aftur, Lopi 121
włóczka: Lettlopi
druty: KP 4 mm; 4,5 mm

Co do samej włóczki! Jeśli lopapeysa to tylko z islandzkiej wełny. Jest tak surowa jak same północne krainy i pasuje do takich swetrów idealnie. W dotyku jest raczej szorstka i dziabie niczym złośliwe chochliki, ale wygląda przepięknie. Jeszcze nie testowałam wiatro- i wodoodporności, bo od daawna za zimno dla mnie na chodzenie bez kurtki. W kwestii grzania też nie należy polegać na mojej opinii, bo jeszcze w niczym nie było mi ciepło w mrozy. Ale sądząc po opiniach użytkowników takich lopików to przeciętny człowiek będzie zadowolony.

Tutaj chciałam mocno podziękować Ewie i Wioli za pomoc i wsparcie. Naoglądałam się waszych cudownych udziergów i dzięki temu, że zniosłyście moje mailowe stalkowanie mam teraz własnego, islandzkiego dziabaka. ^^

Ja mam już swojego pierwszego lopapeysa,
ale wiem, że na pewno nie ostatniego. ^^

środa, 3 grudnia 2014

Chorowanie na ekranie

Wredne, grypowe chorowanie zabrało mi wszelkie siły. Z dnia na dzień pojawiały się nowe dolegliwości, a jeśli coś szczęśliwie odchodziło to miało swoje godne zastępstwo. I tak od dwóch tygodni... Pierwszy był całkowicie wyrwany z życia. Brak energii i sił na cokolwiek. Na szczęście zaczyna już przechodzić, więc od poniedziałku mogłam włączyć już druty i czytanie. W międzyczasie zachorował i mój laptop, który wymagał niemalże natychmiastowego formatowania. Pewno ze starości, ale mam nadzieję, że po tym porządnym odkurzaniu posłuży mi jeszcze trochę.

Dziewiarsko jestem prawie na finiszu czerwonego swetra, no brakuje mu już tylko rękawa i guzików. ^^ I będę miała kolejny w swojej kolekcji. Przynajmniej na liście stworzonych przeze mnie, bo właściciel będzie płci piękniejszej- czyli męskiej.

A książkowo wreszcie [!] skończyłam "Rany kamieni" Simona Becketta. Zachwycać się nie będę, bo z trudem dobrnęłam do końca. Nie wiem czy to przez moje rozwlekłe czytanie (naście stron na raz od czasu do czasu) czy ta pozycja taka jest sama w sobie, ale się wynudziłam. Przyznaję, że część zwyczajnie przekartkowałam. Na początku zaczynało się całkiem fajnie, nawet ciekawie, ale im dalej tym nudniej. Aż do zakończenia, które mnie nie zaskoczyło, a w dużej mierze było przewidywalne. 
Wczoraj zaczęłam coś zupełnie innego- czyli "Opactwo Northanger" Jane Austen. Trzeba w końcu zabrać się za klasykę. :)
Do tego udało mi się dziś skończyć rękawiczki zwyklaki. Najprostsze, te 'jednopalczaste'- 'takie do biegania, żeby nie było zimno'. Miałam nakaz, żeby wydziergać je z tego co mam, z jakichś starych motków i nawet jeśli byłyby różowe. Bo przecież w nocy jest ciemno i nikt nie widzi w czym kto biega. Aż tak to nie ze mną, a i różu u mnie całkowity brak. Są więc siwe i o dziwo nie akrylowe, mimo, że ta sztuczna potwora stanowi ponad 90% moich starych motków, schowanych gdzieś na sam koniec szafki. Zima już zadomowiła się na dobre, a mróz siedzi tu codziennie, łapki były potrzebne na wczoraj. Odpuściłam więc sobie wszelkie wzorki, tekstury itd. Zaraz obcinam nitki i siup do prania. :)

Tymczasem ciągle dumam nad wzorem kompletu zimowego, bo wszystko mam od czapy, a porządnych rękawiczek i komina prawie totalny brak. Mam teraz trudną decyzję czy piękne karminowe motki przerobić na zimowe akcesoria czy jednak tak jak pierwotnie- na kolejny sweter.
Hmm...