"Papierowy księżyc z nieba spadł..."- a w zasadzie to włóczkowy. I nie do końca spadł, tylko tworzy się dzięki moim rączkom. :)
A tak dokładniej mówiąc, to dziergam sobie... chustę. Tak, wiem, miał być sweterek. Ale moja niechęć do przewijania motków dała o sobie znać i dałam radę tylko połowie jednego. Wszystkich ma być sztuk trzy. Pomysł nadal nie do końca się wykluł, siedzi w mojej głowie i nie ma póki co zamiaru z niej wychodzić. Chwyciłam więc za już przewiniętą kuleczkę (oh jak dobrze, że mam takiego miłośnika plątania) i wprowadzam w życie plan drutowania z dawno kupionych wzorów. Rączki świerzbiły ogromnie po wczorajszym zdjęciu kolorowego trójkąta z żyłki, a przyszły weekendowy wyjazd do Dziadków miał swój udział w wyborze. Nie chcąc targać ze sobą kłębuszków, które trzeba co chwilę przekładać i mieszać, zaczęłam 'szybką' robótkę.
Niestety nadgarstki coś ostatnio dają o sobie znać (mimo, że naprawdę nie dziergam długo), więc przydadzą się też przerwy, np. na książkę. Jeśli dobrze pójdzie to może "Ostatni dobry człowiek" przeczyta się w międzyczasie. W chwili obecnej czuję się wciągnięta dosyć mocno w fabułę i o dziwo w ciągu dnia przypominają mi się jakieś sceny/odczucia. Thrillery uwielbiam, filozofię wręcz przeciwnie- ale mimo wszystko widniejący na okładce napis "thriller filozoficzny" przegrał z tajemniczymi znakami na plecach ginących kolejno ludzi.