Mam kryzys. Dziewiarski... tak, tak, ponownie. (uwaga: same żale i w dodatku przydługo!) Coś zdecydowanie za często. Tym razem ciąży nade mną klątwa różowego swetra. Włóczka iście cudowna, bo nie dość, że miękka i połyskująca - baby alpaca i jedwab - to w dodatku w najróżniejszych odcieniach mniej lub bardziej pastelowego różu, lawendy i bzu. Cud miód, żyć nie umierać.
Pomysł w głowie narodził się podczas powrotu z pracy i całą drogę obmyślałam co i jak. Musiałam zacząć już, natychmiast a nawet i na wczoraj. Na początku szło całkiem gładko i przyjemnie, ale im dalej w las tym bardziej sweterek pokazywał rogi. I tak już ciągnie się nasza wspólna przygoda jakieś 2 miesiące. Nie żartuję! Nie pasują otwory na rękawy - dobra, prucie dwóch dni roboty i naprawiamy. Potem prześladowało mnie mieszanie motków, które w każdej z testowanych opcji nie wyglądało tak jakbym oczekiwała. Trudno.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZejvcCeBzE5lItd-LCYH3WK7WTmQwcWnvbk-T0Q3yyJQFcRCwifhlpL2pmKQWuWh86N5hQdyYrJYB7lGW9IMG9JKXarqFqHOwMPIynZeAQf5Ybh3nEDp0wAmUZ4JNjPK4LHEFP0IZwF4/s640/13643692_527943460663915_1178060446_n_medium2.jpg)
Czas na rękawy. Super, ślicznie, aż do końcówki, która za każdym razem okazywała się za luźna. Przeliczenia, zmiana drutów (z 3.5 mm na 2 mm) i jeszcze raz. I kolejny i może następny. Niespodzianka? Dalej źle! Prucie rękawa do zera, nie zliczę ile już razy poprawianego. Przynajmniej drugi poszedł całkiem gładko i miałam już na czym bazować.
Wielka radość, to już wygląda jak sweter, wydapada teraz zabrać się za porządniejsze na przymiarki, bo należy sprawdzić dekolt na człowieku. I co? I nic! Pierwotny plan, ten najpiękniejszy legł w gruzach. Płacz i zgrzytanie zębów. Do tego przydałoby się jednak jeszcze n-ty raz poprawić dół, a nawet przedłużyć.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh2MAjB432fYPo5oWj9uMoptii7bIs6rnbRSL335cTmUQvvuNwY8tvdDPHfMdoRRr-MJ8ULh2syhX8EcNuy1peFfXBMyjsy5BTnUvk_Bxvbhn3RJ8Is87rB3zwwrjAecKU7c-O92xjfhmo/s640/Bez%25C2%25A0tytu%25C5%2582u.jpg)
I takie są obecnie moje dziewiarskie przygody. Na pocieszenie dłubałam w międzyczasie skarpetkę - aż wstyd się przyznać kiedy zaczęłam. Jedna zajęła mi kilka miesięcy, a tak mi się opatrzyła, znudziła i zaczęła mnie wnerwiać, że zrobiłam z niej taką ledwo do kostek... na drugą nie mam siły.
Zmieniłam taktykę zastosowałam terapię zakupową i jestem bogatsza o kilka motków przepięknej włóczki tj. np. łupów Mirelli z Drutozlotu, nagrody pocieszenia ode mnie dla mnie od MissMothballs no i czekam na zgaszone... róże od 7oczek.
Co zrobić? Jak żyć?