wtorek, 26 stycznia 2016

Kitsune - lisi sweter

Kocham kolory. Najróżniejsze. Uwielbiam te wszelkie dziwne, nie do końca oczywiste, zamglone, rozmyte. Ale czasem potrzebuję czegoś mocniejszego. I do tej grupy zaliczam cudownie głębokie czerwienie, ciemne petrole i turkusy czy... lisi pomarańcz. Wszelkie jesienne żółcie i rudości, ah. Potem to wszystko przenosi się na włóczki. Zeszłej jesieni udało mi się zapolować na kolor soczystej dyni. Bardzo ładnie wpasowałam się więc z ówczesną robótką w porę roku. Następnie stało się tak, że przypomniałam sobie o swojej miłości do lisów i odtąd każde skojarzenie było w kierunku tych pięknych zwierzaków. Zaczął powstawać sweter.
Obowiązkowo musiały się pojawić warkocze, mini przeplatanki, a dla dopełnienia całości całkiem spora porcja teksturowa.
Wyszło cudownie! (uwaga sporo zdjęć- na stronie projektu jeszcze więcej...)
Przedstawiam Wam mój Kitsune pullover.
Nie chcę się chwalić, ale uwielbiam ten sweter. Ma wszystko co tak bardzo wielbię - jednolity kolor podkreślający faktury, sploty i wzory. Żywy sam w sobie, dzięki czemu robi się ciepło od samego patrzenia. Do tego sweter zaprojektowałam z odpowiednio dużym luzem, aby było jeszcze wygodniej i przytulniej, ale tak aby jednocześnie nic nie fruwało i nie podwiewało.
 
Długi ściągacz na dole, te krótsze na rękawach z bliźniaczym na dekolcie, który też jest idealny- wszak golfy czasami cisną za mocno, a na zimę najpotrzebniejsze są jak najmniejsze wycięcia.
Pełno tekstury na przodzie, ale aby nie przekombinować i utrzymać w równowadze cały projekt, pojawia się ona jeszcze tylko w kawałku na rękawach.
Prosty tył, ale z tym czymś, do pięknego kompletu z przodem.
  
 
Z włóczki mojej ulubionej w tej grubości - Peruvian od Filcolany. [ale o tym mogłabym pisać godzinami, chyba powinni mi zacząć płacić za reklamę, hihihi]
Zdjęcia w listopadzie miały być z założenia jesienne, ale zaczęło się już robić bardziej zimowo. Do tego okropnie wietrznie i ponuro. Brak odpowiedniego światła zrobił swoje i na nic rozwiany włos, skoro piksele rządzą. W końcu po kilku (nastu?) tygodniach wyszło słońce i nadszedł odpowiedni dzień. Powtórzyliśmy lisią sesję.
 
 
Jestem z mojego udziergu dumna i jest mi z tym dobrze. ;) W zasadzie to też z siebie, bo przecież to kolejny sweter, który wyszedł spod moich rąk. A łatwo nie było, szybko tym bardziej. Ale kiedy go ubieram, zapominam o wszelkich problemach przy dzierganiu. I tak ma być.
Gdybyście chcieli wydziergać podobny to zachęcam gorąco.
Wzór jest już dostępny w sklepiku na ravelry (z promocją na początek).

A pod tym guzikiem z czasem można będzie podglądać inne wersje wydziergane z tego wzoru.
 
Dziękuję moim wspaniałym testerkom, bo wszak bez nich chyba nie dałabym rady! ^^ I brawa dla wszystkich, którzy dotrwali do końca postu.

Pomału chyba będzie czas przestawiania się na cieńsze włóczki. Już nie mogę się doczekać. 

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Mięciuchna chmura

W zeszłym roku udało mi się być na dziewiarskim spotkaniu we Wrocławiu. Chyba miałam szczęście, bo jedna z będących tam dziewiarek (nawet moja imienniczka) tworzyła próbkę z czegoś niezmiernie puchatego. Ogromnie zaciekawiona odważyłam się zagadać i w dodatku ośmieliłam się zbadać powstającą dzianinę pod kątem gryzienia i miziastości - takie potocznie zwane "macanie". Ku mojemu zdziwieniu włóczka okazała się bajecznie mięciutka i absolutnie niegryząca! Ależ wielka i niepohamowana była to radość. A potem rosła tylko w siłę kiedy wyszło na jaw, że to nitka ze stajni Dropsa, jakże przyjazna dla portfela. 
 
Od tamtej pory nie mogłam zapomnieć o tej małej chmurce i zapragnęłam mieć ją koniecznie dla siebie. Nie ważne co będę z tego dziergać, ale no inaczej nie przeżyję. I tak sobie trwałam w tym małym postanowieniu, aż jakiś czas potem pojawiła się Alpaca party, która już całkowicie wyniosła mnie na orbitę. Wszak wszystkie alpakowe włóczki Dropsa, w tym bohaterkę tego posta (Brushed Alpaca Silk) można było kupić za 25% mniej. I jak miałam się oprzeć? 
Z uśmiechem szaleńca, jawiącym się chyba dosłownie od ucha do ucha kliknęłam swoje motki wrzucając też do koszyka dropsowego Lace. Padło na pastele w kolorze błękitno-seledynowym. Mocno zgaszone, rozbielone. Aczkolwiek producent opisuje je jako szaro-zielony. Ale jak dostałam je w swoje ręce to nie mogłam przestać ich dotykać i oglądać. Cudownie bajeczna miękkość i puchatość. Do tego jedwabny połysk, nadający nitce jeszcze tego czegoś. Obydwie wspomniane włóczki to połączenie alpaki z jedwabiem. Bajka!
Jak przyszedł pomysł i decyzja co do rozmiaru drutów to nabrałam szybko nowe oczka i tak sobie pomalutku dziergam. Po przeglądaniu sporej ilości projektów z danej włóczki obawiałam się, że robótka z samego puchu może wyglądać zbyt niechlujnie, jak jakaś szmacianka. Dla wzmocnienia całego udziergu tworzę więc z dwóch nitek razem, czyli łączę Brushed z Lace i wychodzi pięknie. Rządek tu, rządek tam. Jeszcze duuużo oczek przede mną, bo z szaleństwa tworzę na 4 mm drutach. Do tego uznałam, że mam ochotę na coś oversize, więc chyba podwoiłam tym sobie robotę. Nie wiem kiedy skończę i jak to będzie koniec końców wyglądało, ale już wiem, że uwielbiam to wdzianko.
A jeśli zda egzamin w użytkowaniu i praniu... to w kolejce najzwyklejszy z możliwych pulover oversize. Tym razem z pojedynczej nitki, na dużych drutach. Może w kolorze różowym? Sweter słodki jak wata cukrowa... ah.

A Wy lubicie takie puchate włóczki?
Może macie jakieś swoje ulubione chmurki w kłębku?