Ostatnio podzieliłam się z Wami swoimi przemyśleniami na temat tzw. monogamii dziewiarskiej. Dawno brakowało mi takiego projektu odskoczni, który mogłabym zabrać ze sobą na spotkania, dziergać w autobusie, albo podczas grania w planszówki. Skarpetki są idealne! Jeśli zaglądacie tu jakiś czas to na pewno kojarzycie, że od zeszłego roku wciągnęłam się w dzierganie skarpetek. Od pierwszej pary czuję się oczarowana sposobem robienia ich od dołu i nie mogę przestać. Taka robótka jest dosyć specyficzna, bo mimo swoich małych rozmiarów jest bardzo czasochłonna. Teraz nie liczę ile godzin przeznaczam na jedną parę, ale wiem, że jeśli przysiądę na dłużej to udaje mi się zrobić ją w ok. 2 tygodnie. Zdarza się, że jeśli nadgarstki mi się porządnie rozgrzeją to przyspieszę do prawie 2.5 cm na godzinę. Cóż, na pewno można by w tym czasie zrobić jednomotkową chustę, albo 1/3 swetra... ale na brak weny [który dopada mnie w sumie niemalże nieustannie] stópkogrzejki są idealne.
W dzierganiu uwielbiam też to, że ciągle można się czegoś nauczyć. Jeśli nie ściegu to nowej metody. Tym razem rzuciłam się na głęboką [dla mnie] wodę i zrobiłam całą parę na drutach pończoszniczych. A do tego jakby było mało to zaszalałam trochę bardziej i wydziergałam je teksturowym wzorem.
Na początku szło opornie, bo jednak liczba drutów z 2 wzrosła do 5 jednocześnie, więc miałam do czego się przyzwyczajać. Ale jak tylko wyplotłam palce w pierwszej ze skarpet to samo poleciało. I jest super!
Kolory są bardzo moje, szczególnie w obecnej fazie na róż i fiolet. Wykasowałabym jedynie ten dziwny niby brąz. Jak zdążyłam zauważyć w niemalże każdym kolorze komercyjnych motków specjalnie do skarpetek jest dla mnie za dużo o jakiś dziki odcień zupełnie nie pasujący do reszty. Oczywiście tyczy się to tych ciapkowych i samopaskujących. Przechodząc do rzeczy - włóczka Austermann Step, wełniana z dodatkiem nylonu a także... aloesem i olejem jojoba. W jaki sposób i w jakiej postaci te dodatki tam się znajdują nie mam pojęcia. Nie wiem też co mają polepszać, ale cóż. Ciekawostka. Jeśli ktoś posiada tą tajemniczą wiedzę, chętnie dowiem się czegoś więcej.
A jaki minus? Włóczka wygląda na bardzo hmm... sfatygowaną. Oczywiście dopiero po noszeniu, ale już po pierwszym dniu użytkowania zaczęła się dosyć mocno mechacić i nawet znalazłam kilka zalążków kulek. Nic fajnego. W dotyku była bardzo miękka, po praniu jeszcze bardziej, ale jednak ten minus przeważa i następnym razem będę ją raczej omijać. W końcu tworzę nie dla samego dziergania, ale także i noszenia.
Na nieszczęście mam jedynie 2 zdjęcia (podkradzione z własnego instagrama), bo jak już zdążyłam napisać włóczka zostawia trochę do życzenia, a sam udzierg przez to nie wygląda już reprezentacyjnie. Dzielę się więc fotką wipa i całej pary zdjętej prosto z drutów, na chwilę przed blokowaniem. Potem z radości posiadania kolejnej wydzierganej przez siebie rzeczy zapomniałam o fotografowaniu i śmigałam w ręcznie robionych skarpetkach.
Gdyby kogoś ciekawiło, to tym razem robiłam na drutach rozmiar większych, czyli 2.25 mm. A zużyłam niecały motek, na oko mniej więcej 2/3 kłębka. Wydajność cudowna! Ten piękny teksturowy ścieg wzięłam z obłędnie sławnych skarpetek Hermiony. Wzór na nie (darmowy! robiony od góry) znajdziecie na Ravelry pod nazwą "Hermione's everyday socks". A projektów są ich już setki. Myślę, że co najmniej jeszcze jedną taką parę wydziergam ponownie.
A co dalej na drutach? Kolejna para skarpetek - mam już więcej niż połowę.
Ps. tajemnicza robótka z podlinkowanego posta (taaaak, znoowu chusta...) już gotowa. Wreszcie! Teraz tylko jakimś cudem trzeba zrobić zdjęcia...
Tymczasem jeszcze mini ogłoszenie na wszelki wypadek: stety niestety będzie mnie teraz dużo mniej w sieci i blogowo. Czas okroił mi się nieziemsko i nie mam pojęcia kiedy będę dziergała, nie mówiąc już o robieniu zdjęć. Także gdyby coś to nie umieram (chyba... mam nadzieję) i pamiętam o was. W niektórych przypadkach im mniej czasu tym większa produktywność, bo nie traci się cennych godzin na byle co. Oby i u mnie się to sprawdziło.