Po takiej dłuższej przerwie aż nie wiem od czego zacząć. Powiem tylko, że nadal się dzieje, a w zasadzie dzierga. Znacznie rzadziej i krócej, bo często gęsto siły wystarczają jedynie na obiad, chwilę odpoczynku i szykowanie na kolejny dzień do pracy. Wypadałoby też położyć się o ludzkiej porze... a to znaczy koniec drutowania do późna. Zamiast włóczkowania kilka razy poczyniłam włóczenie się. Niby brzmi podobnie, ale z wełną ma wspólnego tyle co nic. No chyba, że łazi się wiecznie w swoich udziergach, co praktykuję każdego jednego dnia. Jakby nie było staram się choć trochę oczek przerobić.
Skończyłam skarpetki w kolorach cukierków Skittles. ^^ Kolejne do kolekcji. Już nawet nie pamiętam kiedy. Cyknęłam na szybko kilka zdjęć, bo miałam ochotę je jak najszybciej nosić. Poza tym wiadomo jak trudno samemu zrobić sobie zdjęcia w skarpetkach. Nie mniej jednak mam na koncie już w sumie chyba czwartą parę i dobrze mi z tym. Na drutach kolejna.
Włóczka to tym razem coś bardziej znanego czyli Zitron Trekking XXL w szalonych kolorach. Sama się dziwię, bo czasem w ciepłym świetle wpadają aż w neony. No cukierki jak nic! Jak widać ponownie zrobiłam zwykłe, gładkie skarpetki, ale nie chciałam nic cudować, skoro włóczka miała grać pierwszą rolę. Muszę przyznać też, że jestem uzależniona od robienia tej cudownej, żeberkowej pięty. Już znam prawie na pamięć nawet część ze skróconymi rzędami.
Pokusiłam się o mniejsze druty tak jak przy pierwszych dwóch parach i dziergałam na 2 mm. Nic a nic nie luźne, wygodne i ciepłe - takie jak mają być.
Jedyny minus... filc, filc, filc! I kulki!
Po takiej włóczce spodziewałam się czegoś znacznie bardziej wytrzymałego, ale ubrałam moje cukierkowe skarpety jeden, jedyny raz. Na spacer, w zwykłych adidasach. Ledwie ponad 2 h chodzenia i taka niespodzianka. Nie mam nawet śmiałości pokazywać tego tutaj, ale uprzedzam - włóczka baaardzo źle się zachowała. Na pięcie, a w zasadzie na tyle (czyli tam gdzie te żeberka - wzmocnienie) powstał filc i nie kuleczki, tylko takie już 'farfocle', które nawet z trudem się odrywają. W kilku miejscach nawet ledwo widać oczka. Rozczarowanie...
Chyba mam pecha odnośnie filcowania/ mechacenia się włóczek. Cóż, postaram się z tym żyć.
edit: po rozmowach na naszej polskiej grupie na Ravelry doszłyśmy do wniosku, że to może być wina samych butów. Jako, że to są te niby sportowe to posiadają coś w rodzaju siateczki i podejrzewamy, że to ona jest sprawczynią tego strasznego występku. Także teraz sprawa wygląda zupełnie inaczej! :) włóczka dobra, ale nie radzę nosić jej w butach z tego typu wyściółką. ;) Od razu lepiej, co nie?
Ale skoro wpadłam tu chociaż na chwilę, to nie chcę takich samych żalów i smutków zostawiać. ;) Kończy się chusta, nowa, ażurowa i z cudownej, mięciuśkiej włóczki. Sama nie mogę się doczekać.
Gdyby ktoś jednak pamiętał i nie mógł się doczekać różności, które kiedyś się w zajawkach pojawiały na blogu (czyt. puchaty sweter i tajemniczy garter wyłaniający się z koszyka - chusta) to baaardzo proszę jeszcze o chwilę cierpliwości. Jak był czas to nie było pogody i/lub fotografa a teraz nie ma czasu. Ale melduję, że swetrzysko ukończone i noszone z wielką miłością już chyba od stycznia, a chusta oczekuje na pewne dodatki. Prawdopodobnie będę spisywała też na nie wzór, więc pewnie pojawi się testowanie. Przynajmniej bardzo bym chciała... ;)
Jeśli dotrwaliście - bardzo bardzo dziękuję, biję brawa
i pokłony do samej ziemi, że zaglądacie tu jeszcze.
Oby do jak najszybszego!