Kto tu zagląda ten wie, że jestem chustomianiaczką. Kiedyś było zupełnie odwrotnie. "Ładne, ale i tak nie noszę"... to był najczęstszy komentarz podczas przeglądania ravelry czy blogów, na których pojawiały się kolejne chusty. W końcu zawzięłam się, zrobiłam... i przepadłam. Ten rok i zarazem powrót do dziergania i twórczości ogólnie zaczęłam od chusty. Teraz mogę kupować tylko pojedyncze motki i robić najróżniejsze 'trójkąciki'. Od małych codziennych, przez delikatne i ażurowe pajęczynki, aż do wielkich, grubych, powiedzmy sobie zimowych. Sama radość! I już nie ma ograniczenia: 'e to będą kolejne łapki, albo kolejna czapka', które trochę mnie nudziło i sprawiało, że takie samotne kłębki używane były jedynie zimą i jesienią.
Dzięki temu mogę sobie próbować nowych włóczek kupując coś naprawdę 'na spróbowanie'. Teraz nie będzie szkoda, że jednak te 4 motki są bardzo średnie i idą w kąt. Tak oto przygodę z Araucanią zaczęłam motkiem Botany Lace, właśnie z przeznaczeniem na chustę. Po kilkunastu centymetrach całkowicie zmieniłam koncepcję i wzór, odczekałam sobie jakiś czas i sprułam. Kolejny wybór padł na ginkgo. Orginalny projekt w trójkątnym kształcie chciałam sobie zostawić na inną włóczkę, w dosłownie słonecznym kolorze [której jeszcze nie mam, ale kiedyś na pewno kupię :p ]. Po nieszczęsnym unicestwieniu pajęczynki zatęskniłam za nowym kształtem półksięzyca i tym sposobem zabrałam się za drugą odsłonę listków.
włóczka: Araucania Botany Lace
druty: KP 4mm, 5mm, 6mm
Przyznam się, że chusta ciągnęła mi się niemiłosiernie. Chyba brakowało mi miłości do samej włóczki. Schodki pojawiły się przy ażurach, których zrobiłam 1/3 i nagle coś mi przestało grać. No ni uhuhuu nie wychodziły tak jak na zdjęciach! Kolejny dzień w plecy, kawałek do sprucia... Chwilka namysłu i eureka!
Okazało się, że wzór trzeba czytać naprzemian. Prawe rzędy normalnie [od prawej do lewej], a lewe rzędy odwrotnie! Cóż za odkrycie XD dobrze, że zorientowałam się wcześniej niż pod sam koniec.
Co do kształu, to 'crescent' to nie jest. Mi przypomina jakiś splaszczony trójkąt z dziwnym wybrzuszeniem na środku. Całe szczęście, że to dziwne coś dało się zblokować prawie na całkiem prosto.
Najważniejsze: Pan Kot zaakceptował, można nosić! ^^ Do tego spodobało się także Panu/Pani owadowi, więc chyba narzekać już nie mogę.
Tradycyjnie coś o samej włóczce, od której zaczęłam przygodę z marką Araucania... i chyba jednocześnie ją tym samym zakończę. Przyznać muszę, że nie zachwyciła mnie nic a nic. Cena jest wyższa od ukochanego malabrigo... fuj! Kolory nie powalają na kolana, a skręt jest dla mnie potworny. Ale wiem, że są też jego miłośniczki. Jedyna niespodzianka pozytywna to połączenie kolorów w robótce, którego tak się obawiałam. Na wielu zdjęciach na ravelry kolory układają się... brzydko. Ja rozumiem, że cieniowania i melanże są super, bo sama jestem ich fanką, ale wygląd dosłownie 'po melanżu' to dla mnie za wiele... Szczęściem się złożyło, że trafiłam bezpieczniejszy motek i ominęła mnie wątpliwa przyjemność aż takiego przenikania się barw. Aby tak nie narzekać to kilka plusów: nic się nie rozwarstwia, nie czepia, nie gryzie. Póki co nie mechaci się za mocno. Ani razu nic mi się nie urwało, więc tragicznie też nie jest.
Ale za taką cenę oczekiwałabym czegoś naprawdę wspaniałego... szczególnie będąc rozpieszczoną przez o siódme niebo lepsze socki od Malabrigo [ i to w dodatku tańsze].
Kolejne wzory chust czekają w swojej kolejce, ale teraz czas na sweter... ciągle na początku, co drugi dzień od zera... ale jeszcze się nie poddaję.