środa, 28 maja 2014

Dziesięciu Murzynków

Wymęczyłam opisywaną ostatnio książkę... "Pierścień Borgiów". Co prawda dobrnęłam do końca, ale to chyba jedynie za sprawą wyzwania. 
Jednak okazało się, że tylko jedna z trzech opowieści M. White'a, które odważyłam się wypożyczyć była dobra ("Sztuka Morderstwa"). 
We wszystkich trzech jednocześnie ciągną się dwie opowieści- jedna historyczna, druga współczesna. Mają one jakiś wspólne cechy. Niby pomysł fajny i ciekawy, ale historia 'o pierścionku' zupełnie mnie nie wciągnęła. Pisana jakby na siłę, totalnie przyklejona. Postacie są płytkie, no i znowu pojawiła się kolejna irytująca kobieta, która podobnie jak inna w poprzedniej książce urywa się nagle z choinki i daje podczas niby randki "oj super extra wow" wskazówki. Mam wrażenie, że wiele w tej książce jest naciągane i pisane dla kasy. Co prawda nie raz zdarzyło mi się przekartkować kilka stron, czytając jedynie dialogi i kawałki opisów. Zakończenie współczesne jest udziwnione i przekombinowane, dla mnie zdecydowanie lepiej prezentuje się wersja renesansowa. 
Ogólnie osobiście nie polecam, ale co kto lubi. Jeśli macie ochotę to radziłabym raczej sięgnąć po "Sztukę morderstwa".

Po nudnej i mało ciekawej pozycji  postanowiłam wziąć coś sprawdzonego. "Dziesięciu Murzynków" to kolejna książka [A.Christie], która jest obecnie na mojej 'półce' czytelniczej.
Przygodę z kryminałam zaczęłam właśnie od poznania detektywa Poirot i panny Marple. Wsiąknęłam w te historie na dobre. Tym razem sięgnęłam po jeden z najbardziej znanych tytułów tej autorki. Czeka mnie opowieść o weekendzie na Wyspie Murzynków, na której podobnie jak w dziecięcym wierszyku znika po kolei 10 osób.

Nie mogę się doczekać...


... ale tak naprawdę aktualnie prawie wcale nie czytam.

Głowę i czas pochłaniają mnie poprawki do wzoru, wirtualne rozmowy z testerkami i wszystko co się wokół tego kręci.

Przez to chusta z Araucanii przystasta sobie dosyć wolno, szczególnie, że musiałam wczoraj spruć znowu kilka centymentrów, gdyż we wzorze zabrakło informacji aby rządki ażurowe przerabiać na zmianę raz z prawej do lewej, raz odwrotnie. No i wychodziło zupełnie co innego.
Myślę, że zostało już nie dużo, około 20 rzędów no i zakończenie, ale wiadomo, że te są najdłuższe i się ciągną w nieskończoność.

Do tego wolne chwile spędzam na ravelry, gdzie przekopuję się we wzorach na mały sweterek. Kupiłam sobie już 2 motki z Dream in Color, oczywiście w wersji sock. Są przepiękne i już mnie rączki świeżbią, ale szczęściem czekają sobie w precelkach, z których gdybym zaczęła dziergać to chyba byłabym już łysa od rwania sobie włosów z głowy... przynajmniej takie mam wspomnienia odnośnie takich właśnie prób z Lace od Malabrigo i jakiejś alpaki od Artesano [i to o dziwo grubości dk i aran]. :p

Do tej pory nie wiem co chcę dokładnie z tego udziergać, a sama ograniczam się się tym, że mogłam sobie pozwolić na jedynie 750m włóczki. Krótsze rękawy, krótszy sweterek- w sam raz na cieplejsze dni. Za to mam 2 małe kłębki sockowego malabrigo pozostałego z chusty, takie tam zielone i żółte, które mogłabym jakoś sprytnie włączyć do sweterka. Czyli jestem bogatsza o jakieś 200m merino w tej samej grubości.


Przypominam o Dniu Dziergania w Miejscach Publicznych- WWKIP
[zrobiłam banner na prawym pasku, który odeśle Was do posta z informacją. Możecie pod nim pisać propozycję miejsca i godziny spotkania. ^^ no i nie tylko ]

piątek, 23 maja 2014

WWKIP w Warszawie

W ferworze testowania i tłumaczenia wzoru tracę gdzieś kawałki czasu. Swoją robótkę traktuję jako trzecią w kolejce, więc dziergam raczej powoli.
Jestem zawieszona gdzieś między mailem, ravelry, miarką, kalkulatorem, swetrem i kilkoma innymi rzeczami.


Dziś natomiast chciałam się z Wami podzielić pewną informacją, a jednocześnie zachęcić do... spotkania. Mianowicie przekazuję wiadomość o WWKIP czyli WORLD WIDE KNIT IN PUBLIC DAY! co tłumacząc nic innego jak: 

Międzynarodowy Dzień Dziergania w Miejscach Publicznych.
Tym razem przypada 14 czerwca.


Poszukując czegoś w przepastnym internecie niestety nie udało mi się znaleźć niczego co by dotyczyło Warszawskiej części eventu.

Fajnie byłoby zorganizować coś mniejszego w stolicy. ^^
Zatem rzucam prośbę: napiszcie w komantarzach jakie miejsce Wam odpowiada i może uda nam się zebrać w jakąś grupkę by uczcić ten wspaniały dziewiarski dzień. Oczywiście jak najbardziej z włóczkami i robótkami w dłoniach.
Szydełkowcy również mile widziani! :)

Jeśli macie wieści jakoby jakieś miejsce czy czas został gdzieś ustalony to bardzo chętnie się dowiem.


Dziewiarki spoza stolicy: planujecie wybrać się gdzieś na WWKIP?
Macie już coś zorganizowanego?

czwartek, 22 maja 2014

Blacky Berry i gadanie o książkach

Oj, za daleko pobiegłam za białym królikiem i się spóźniłam!!! Oj, oj.
Tym sposobem muszę trochę nagiąć czasoprzestrzeń i dzisiaj u mnie pojawia się środa w czwartek... :p
Czyli udajemy, że jest dzień do tyłu i czas na książki i robótki sponsorowane przez akcję Maknety.

Na tapecie czytelniczej nadal tkwi "Pierścień Borgiów" M.White'a. Akcja rozwija się w swoim tempie, raczej powolnym, ale nie mogę powiedzieć by to mnie wciągało. Brak jakiegokolwiek napięcia, zaskoczenia czy czegoś co mogłoby mnie podkusić do mówienia dobrze o tej pozycji. Po rozczarowaniu ze skończonym już tydzień temu "Ekwinkokcjum" podtrzymuję swoje zdanie o tych książkach. Tak jak wspominałam moje domysły odnośnie rozwiązania zagadki okazały się słuszne [oh, co za zaskoczenie... -.-' ], a co 'najlepsze' wszystkiego można się domyśleć zaraz po poznaniu pewnej postaci gdzieś w 1/4 czy 1/3 książki. Nuda, nuda, nuda. Do tego masakrycznie irytująca główna bohaterka i ostatnie kilkanaście stron rodem z Indiany Jonesa... bleh. Ogólnie nie polecam, ale to czysto subiektywna opinia, a że każdy lubi co innego, to nie zamierzam Wam aż tak obrzydzać. 
W końcu udało mi się przeczytać całość. :p




Aby odbić sobie słabizny książkowe tym razem podczas wizyty w bibliotece wypożyczyłam 3 nowe powieści. Tym razem coś sprawdzonego czyli kryminał A. Christie, jakąś nowość z piękną okładką [haha], ponoć kryminał historyczny i coś zupełnie innego od wszystkiego co czytałam do tej pory... czyli steampunkowe przygody!


Ale, ale, ale mam dla Was ciekawostkę- chyba całkiem godną polecenia. Książkę o sklepiku z włóczkami! :D Czyli "Sklep na Blossom Street" autorstwa Debbie Macomber. 

Niestety w mojej bibliotece nie posiadają jej w ogóle, ale jeśli tylko uda mi się ją dopaść i przeczytać to dam Wam znać. Jeśli będziecie pierwsi przede mną- podzielcie się opinią, chętnie poczytam. :)


Z frontu włóczkowo dziewiarskiego: Skończyłam całkowicie łapki z pierwszego, własnoręcznie farbowanego motka. Zależało mi bardziej na szybkim efekcie i zużyciu niezbyt lubianej przeze mnie włóczki, no i oczywiście ciekawiło mnie jak mi to octowe gotowanie [?- w mikrofali] wyszło. Wybrałam więc mega prosty i niemalże błyskawiczny projekt. Narzuciłam włóczkę na najmniejsze z posiadanych druty 3mm i oto są nowe łapkogrzejki.



projekt: Blacky Berry
wzór: Rye Mitts
włóczka: Filcolana Arwetta Classic [farbowana przeze mnie-fiolet], 
resztki Malabrigo Sock- ochre
druty: Addi metalowe, 3mm

A do tego...olaboga, katastrofa, płacz i zgrzytanie zębów. Jak wspominałam pajęcza chusta poszła do sprucia całkowicie do zera. Został z niej piekny kłebuszek. Straciłam trochę serca do tej cienizny, więc na czas odpoczynku sięgam po Araucanię, która czekała w kolejce. Tym razem coś prostego i oby szybkiego- zwykła chusta, w półkolistym kształcie. Myślę, że padnie na Gingko Crescent.
A silkpaca poczeka sobie na swój lepszy czas. Czasem i tak trzeba.


W kwestii ogłoszeń: nadal poszukuję testerek do Ynis Avalach. 
Najbardziej w rozmiarze S, M. [L już są zajęte]
XS i XL póki co jest tak jakby dodatkowe.

wtorek, 20 maja 2014

Wzywam testerki, wzywam testerki!

Ostatnio na blogu trochę ciszej. Robótkowo wiele się nie dzieje. Po farbowaniu na jeżynę dziergałam zwykłe łapki, które obecnie się suszą. Pajęczynowa chusta tworzona częściowo na Dziergsession poszła do sprucia... za dużo było tam błędów, które niezmiernie trudno naprawić, z racji grubości włóczki, a uznałam, że jak mam spruć do jakiegośtam momentu i nabierać na druty kolejne 180 spadającyh oczek, to wolę zrobić od zera ponownie. 
Dzisiaj była kolejna częśc farbowania znielubianej filcolany, z przeznaczeniem najprawdopodobniej na kolejną parę łapek. Tym razem jednokolorowy turkus.

Ale gwoździem dzisiejszego programu jest efekt moich zmagań ostatnich dni. Czyli wreszcie spisany wzór!
Co ja się namęczyłam, nadenerwowałam... wreszcie jest. Póki co w wersji PL- mimo, że pisanie zaczynałam po angielsku. Jestem już za mocno przyzwyczajona do oznaczeń w 'eng', ale przy pracy okazało się, że większość napisałam zupełnie opisowo, co przyprawia mnie o stojące włosy na głowie, kiedy pomyślę, że mam to przełożyć na inny język. W dodatku na slogan dziewiarski.


Tym sposobem ogłaszam dziś wszem i wobec, że poszukuję osóbek chętnych do testowania mojego pierwszego swetra- Ynis Avalach.

Dostępny w rozmiarach: XS, S, M, L, XL. [wymiary są tutaj] -edit: testy zamknięte!
Deadline: [póki co] do końca czerwca.
Zgłoszenia i wszelkie pytania zostawiajcie w komentarzu pod tym postem. :)


A dla koloru pokazuję skończony udzierg [w zasadzie tylko kawałek] z ręcznie farbowanej przeze mnie włóczki, suszący się na wiosennym słońcu.


Teraz przede mną ważna decyzja: co dziergać. :p Powinnam zacząć tą pajęczą chustę, do tego czeka motek Araucanii [z podobnym przeznaczeniem], no i ten suszący się turkus na jakże letnie wyroby [haha]. A tak naprawdę to najmocniej mam ochotę teraz na kolejny sweterek, ale nadal nie umiem sobie wybrać wzoru ani włóczki, a po brązowym kusi, aby kolejny raz stworzyć coś zupełnie własnego.

środa, 14 maja 2014

Jeżyna i "Pierścień Borgiów"

Dziś post leciutko oszukańczy. Zgodnie z zasadą środowej akcji czytania i dziergania powinna być tutaj książka, którą obecnie czytam. Ja się wycwanię i lecę kilka chwil do przodu pokazując co mam w planach. "Ewkinokcjum" M. White'a z posta zeszło tygodniowego męczę strona po stronie, ale jestem dzielna i staram się tym razem [!] nie oddać nie przeczytanej książki. Zostało mi ok 50 stron, więc chyba mogę co nieco już powiedzieć, chociaż niestety nic dobrego. A szkoda. Niezmiernie mocno irytuje mnie w sumie jedna z głównych postaci, kobiety z choinki urwanej, dosłownie alfy i omegi, która oczywiście w mig wie wszystko. Reszta postaci jest tak samo denerwująca, a Isaac Newton, który pojawia się zaledwie kilka razy wcale nie ratuje tej powieści. Sprawcy domyślam się już niemalże od początku i nic nie wskazuje na to, żeby zakończenie miało mnie zaskoczyć. Język nie zachwyca, akcja nie porywa... powiedziałabym nawet, że mnie nudzi jak przysłowiowe "flaki z olejem", ale co kto lubi.
W zasadzie doczytam jedynie ze względu na wyzwanie książkowe i te niedokończone powieści, których już multum.

Oddając "Sztukę morderstwa" [o stokroć lepszą od tej, a autor ten sam] sięgnęłam po kolejną pozycję. Wtedy byłam zaciekawiona przeczytaną książką, co sprawiło, że chciałam poznać inne z twórczości M. White'a. Po "Ekwinokcjum" szczerze mówiąc mam serdecznie dość, ale postawiłam sobie kolejne wyzwanie, czyli przygodę z "Pierścieniem Borgiów". Kolejny raz wątek kryminalny i historyczny, teraz zahaczający o elżbietańską Anglię.

Zobaczymy, do trzech razy sztuka jak to mówią...


Drutowo nic ciekawego, tak jak w książkach. Jakiś teraz czas "badziewia"... :p
Dałam szansę mojej pierwszej farbowance, którą przerabiam na proste łapki bez palców. Jest lepiej niż to wyglądało na początku, ale to jeszcze nie to. Wybrałam coś naprawdę mega prostego, w zasadzie dla uzyskania jak najszybszego efektu. Zaraz obok czeka przecież pajęczynka z koralikami. Chciałam sobie jednocześnie zrobić od niej przerwę, bo to pilnowanie oczek, wzoru i ciągłe liczenie czasami za bardzo męczy mimo wszystko. Szczególnie jak gdzieś wkradnie się chochlik dziewiarski i jeden rządek poprawia się i tworzy blisko godzinę... eh.


Dla pocieszenia łapki przyrastają dosyć szybko, a mój przepiękny marker i nowe addiki poprawiają zdecydowanie wrażenia estetyczne.
Koloru nadal nie udało mi się oddać na zdjęciach i póki co musicie mi uwierzyć na słowo, że jest sto razy bardziej mniej niebieski niż wygląda. W robótce przeplata się bakłażan, jeżyna a nawet kilka oczek fuksji.


Dzień umilam sobie wspaniałą herbatą genmaicha, kotem i najróżniejszą muzyką. Pomalutku, nawet bardzo, ale jednak odrobinę do przodu, z książkami i robótką.
Ynis czeka na moją wenę do spisania wzoru, bo toż to takie nie artystyczne zajęcie... :/

*****

A jutro zapraszam na Dziergsession! 

banner by Caitlin
Od 15 w Parku Fontann w Warszawie, lub w Costa Cofee przy kolumnie Zygmunta w razie brzydkiej pogody. :)

piątek, 9 maja 2014

Mroczny bakłażan pijany denaturatem.

Jak wiadomo, uwielbiam cieniowane włóczki. Może nie w każdym kolorze i zestawie, ale nawet jeśli z nich nie robię to lubię sobie pooglądać w sieci. Od jakiegoś czasu nitkomaniaków ogarnął szał samodzielnego farbowania. Mnie też... Plany wcieliłam w życie i urządziłam sobie dziś mini warsztat farbiarski. W zasadzie dla jedynie 2 motków, ale pierwsze próby już za mną- z mikrofalówką i oparami octu.

Wyszło wszystko inaczej, cóż... dzień badziew, w którym dosłownie nic nie wychodzi.
Wczoraj latałam za barwnikami. Spragniona turkusów i fioletów odwiedziłam 3 pasmanterie o niestety mocno uszczuplonych 'zapasach'. Nabyłam sobie 4 paczuszki, w dziwnych kolorach: wrzosowy, liliowy, granatowy i rudy...
Koło południa zrobiłam włóczkom kąpiel, po czym zaczęłam je torturować podgrzewaniem w mikrofali...
Chciałam przefarbować sobie zielonego lace, wrzuciłam go więc do granatu, który nie łapał, więc potem do rudego... ale ten proces i wynik lepiej przemilczę...
Dla pocieszenia mam fiolet, a dokładniej... denaturat. Cóż, ani to wrzos, ani lilia, tylko dziwna mieszanka rażącego denaturatu, z mrocznym bakłażanem i jakąś totalnie zdziczałą śliwką. Oczywiście zdjęcia też nie mogły wyjść, bo jakże by inaczej, więc musiałam podrasować je w programie.

*aparat uparcie twierdzi, że fiolet i magenta to niebieski... -.-' *

 *w rzeczywistości kolor jest naprawdę bliżej magenty*

Co do samej włóczki: farbowałam Filcolana arwetta classic, w jasno szarym kolorze, nawet powiedziałabym, że siwym. Ten motek wchłaniał barwnik całkiem dobrze, w niektórych miejscach aż nawet za bardzo. :p Jednak niestety nitka mojego serca nie podbiła, a nawet wręcz przeciwnie, a szkoda, bo już obłędu można dostać od kłębków pt. "i tak nic z tego nie zrobię".

Decyzję odnośnie planów wykorzystania tego bakłażana odkładam sobie na przyszłość, tak samo jak losy pewnego swetra. Nie pamiętam czy wspominałam, ale jako pierwszy sweter poleciał na druty 'szarak' z tej samej włóczki. Zwykły raglan z fajnym udziwnieniem w dolnej części. Wszystko ładnie pięknie, prócz badziewnej jak dla mnie włóczki. Robię tak samo jak resztę, tymi samymi drutami, a oczka rosną jak chcą. Katastrofa! Jakieś pogibane w różne strony, jedne małe, drugie duże... eh. Ale dzielnie dodziergałam do dołu, zrobiłam mini plisę na przodzie, a rękawy czekały na lepszy dzień. Dziś kolejna próba ich stworzenia [chyba po 2 miesiącach] dostarczyła mi smutków, bo jednak z tą włóczką nie mogę się dogadać i wychodzi tak rażąco brzydko, że chyba nie zdzierżę więcej czasu z tym czymś. Skutkiem tego dałam szansę tym swetrowym zwłokom, zblokowałam je bez rękawów... 
... jeśli mnie pozytywnie zaskoczy to wymęczę do końca, a jeśli nie to albo poświęcę się i dorobię kilka rządków na krótkie, albo... żegnaj brzydalu, zostaniesz spruty!

Eh, farbowanie lipnie, sweter lipnie, zaczęte projekty lipnie, a nie wykorzystanych kłębków coraz więcej... ino na nie zerkam i wiem, że nie dam rady się z nimi męczyć, a dostaję tylko wyrzutów sumienia, bo tyle tego jest a leży i się kurzy... chyba muszę oddać je do adopcji. Tylko czy ktoś zechce pudło akryli, mieszanek z wełną, dropsowych baby merino i tym podobnego wszeteczeństwa, które doprowadza mnie to dziewiarskiej, czarnej rozpaczy. 



O, taki to dziś upiorny dzień.

A Wy macie czasem taki dzień dziewiarski, 
w którym najchętniej wszystko dalibyście na stos?

środa, 7 maja 2014

Pajęczyna, alchemia i morderstwa.

Ostatni czas jest dobry książkowo *tfu, tfu, żeby nie zapeszyć...*. Po książkach czytanych na początku roku wciągnęłam się dosyć mocno, no jak na mnie. Niezmiernie ciekawe, szpitalno-psychiatryczne klimaty z "Lotu nad kukułczym gniazdem" otworzyły u mnie w 'książkowej" głowie jakąś mega dziurę, którą w zasadzie mogę zapełnić jedynie mocniejszymi wrażeniami. Nie dla mnie zwyczajne, codzienne obyczajówki czy ckliwe i powtarzalne romanse. Od przygody z tamtą pozycją sięgam po zdecydowanie mniej przyjemne i rozrywkowe książki. Oj tak. Dzięki temu odważyłam się na spotkanie z dr Hannibalem Lecterem, który obudził we mnie ogromną potrzebę czytania o zmasakrowanych truposzach i zawiłych dochodzeniach. Chcąc nie chcąc na ponowne spotkanie z doktorem muszę poczekać [w bibliotekach "Czerwony smok" odleciał sobie nie wiadomo gdzie... a elektroniczne wymysły a'la książkowe to zdecydowanie nie moja bajka]. 
Pozostając w morderczym klimacie ze sporą domieszką sztuki [ooj, doktorek też był ogromnym entuzjastą i miłośnikiem sztuk pięknych] pochłonęłam kolejną książkę. Szczerze mówiąc trochę bałam się rozczarowania "Sztuką morderstwa" M. White'a, ale jak się okazało zupełnie nie potrzebnie. Co prawda wątek współczesny nudził mnie trochę językowo i 'postaciowo', ale za to listy od Kuby Rozpruwacza zdecydowanie nadrobiły braki. Muszę jednak przyznać, że ciągle myślałam "no ciekawe jaki obraz teraz poleci..." a opowieści XIXw. 'malarza' czytałam ze 3 razy szybciej. Teraz mam kolejną ulubioną postać... ^^
Miłośnikom ciekawszych morderstw [o ile mogę tak powiedzieć o takich występkach] i entuzjastom malarstwa, szczególnie surrealistów zdecydowanie polecam.
Nie jest to co prawda książka super, extra, wow, rewelacyjna, ale jednak ma coś w sobie i ja zapisuję ją do jak najbardziej udanych.

Idąc za ciosem sięgnęłam po książki stojące obok wyżej wspomnianej, tego samego autora. Tym razem podglądam co dzieje się podczas "Ekwinokcjum". Rytualne morderstwa Oxfordzkich studentek przeplatane z samym Isaaciem Newtonem. Niestety już we współczesnych wątkach postacie irytują mnie jedna bardziej od drugiej, ale liczę, że alchemia i historia przynajmniej zbalansują mi wrażenia po współczesnych wątkach.


Czytam zazwyczaj przed snem, pozostały wolny czas przeznaczam na... dzierganie! :)
Zaraz po skończeniu swetra, dosłownie po wykąpaniu Ynis Avalach *w linku odsyłam do posta ze zdjęciami*, narzuciłam na druty pajęczynkę z Baby Silkpaki. Robię swój pierwszy szal od Boo Knits, a w dodatku w zupełnie nowym dla mnie 'crescent' kształcie- czyli półkole, choć dla mnie jest zdecydowanie bardziej księżycowe. Szczerze mówiąc obecnie jestem przyjemnie rozczarowana i zachwycona tą mieszanką alapki z jedwabiem i jak widać strach ma wielkie oczy. A tak bałam się tych włosków, gryzienia alpakowego itd. itd. A tutaj malabrigo zrobiło mi taką cudowną niespodziankę. :) 



Obawiam się jeszcze kolejnej nowości w mojej dziewiarskiej karierze, czyli narzucania koralików... ale się nie poddaję i przyznam się, że nie mogę się już doczekać tych prób. Jedyne co psuje mi zdecydowanie komfort pracy to grubość włóczki i spadanie- oj daaawno nie miałam tyle zlatujących prawie samoistnie oczek, a najgorzej, że to są oczka 's2kpsso', czyli po naszemu [mojemu?] 1 z 3 z pętelką na środku, po obu stronach z narzutem... Włóczka jest tak delikatna, że ledwo co czuję ją w rękach, teraz jeszcze bardziej po grubych riosach i arroyo... przez to muszę pilnować tych dziwniejszych oczek jak oka w głowie. Dziergam sobie na drewniakach, bo jedwab to by mi odleciał z metalowych, ale i tak to jeszcze nie to. Ale przynajmniej już umiem robić ściślej.


Gdyby ktoś miał do polecenia książki w tematyce sztuki i morderstwa razem wziętych, to ja bardzo chętnie się dowiem. ^^

A tymczasem znikam do próby spisania wzoru Ynisa... 
trzymajcie kciuki.

wtorek, 6 maja 2014

Ynis Avalach, czyli 'brązowy' gotowy! ^^

Da dadadaa da daaaa 
*tutaj następuje muzyka rodem ze słynnego Goldwyn Picture z ryczącym, cudnym lwem*

Panie i Panowie! Kto tu wszedł ten zaraz już się dowie...

Amanita pragnie zaprezentować Wam swój pierwszy, ręcznie przez nią robiony i wymyślony, improwizowany, wymęczony... ple ple ple... 'dorosły' sweterek.
*teraz widać wkraczający na ogrodową 'scenę' udzierg, w zasadzie jedynie widać ubranko- bo A. jest równie nieśmiała co "Niewidzialne dziecko- Nini" z Muminków*

...

A tak trochę bardziej poważnie, blogowo, technicznie i dziewiarsko: pokazuję co następuje, czyli wreeeszcie ukończony mój pierwszy sweter w dorosłym rozmiarze. *w 'opowieści' będą od razu zdjęcia, żeby nie zanudzić Was ciągnącym się, gołym tekstem- dla wyjaśnienia: straszę kadłubkiem, gdyż kazałam skupić się jedynie na swetrze a nie człowieku, no i że nie lubię zwykłych zdjęć, to robione na szybko, w chłodny dzień tuż przed wycieczką rowerową...*

Szczerze mówiąc planowałam zrobić sobie Balmy, z racji prostoty i faktu zużycia mniejszej ilości włóczki. Kusił mnie tamten wzór, bo dodatkowo ma luźniejsze rękawy i ogólnie górę, co dla mnie jest bardziej komfortowe, gdyż nie lubię ściskających swetrów, bluzek w pachowych okolicach.
W międzyczasie uznałam, że to jest dla mnie za nudne i za mało 'wyzywające'... w sensie wyzwań jako takich, a nie 'ciałowych pokazów i przekazów'. :p
Skoro już rzuciłam się na robienie swetra dla siebie to zaszalałam od samego początku. Zaczęłam od nowej metody robienia rękawów [nowej dla mnie, bo robiłam raglan razy 2] czyli contiguous. Do tego wszystko w zasadzie robiłam na oko, w zasadzie opierając się jedynie na przymiarkach na samej sobie ze zwisającymi jeszcze drutami... szczerze, to bywało, że i co kilka rządków wciskałam się w robótkę i kręciłam przed lustrem oglądając się z każdej strony. Najdłużej zeszło mi chyba z wymyślaniem wzoru- ileż pomysłów w głowie to nie wiedziałam, który wybrać. Tak ciągnęło się to dniami, nocami. W końcu wypatrzyłam sobie o takie coś jak 'smock stitch' i już po kawałku wiedziałam, że to dobry wybór, mimo, że wzoru uczyłam się w trakcie dziergania. Prościzna! ^^ Rękawy oczywiście 3/4 z racji wygody zarówno noszenia jak i dziergania, a także przeznaczenia sweterka na raczej cieplejsze dni.


Dekolt miał być specjalnie duży, bo sweterek chciałam zakładać też tyłem naprzód, taki dizajn miał być, o.
Ale po przymiarkach, przemyśleniach itd. itd. uznałam, zwykły dół jest nudny jak flaki z olejem i stworzyłam [nie bez przeszkód] mój ulubiony ostatnio 'longer back' czyli wydłużony tył. Tutaj kolejna dla mnie nowość i kolejne wyzwanie- rzędy skrócone. Prób mniej lub bardziej generalnych było chyba z 5, wszystkie od razu na sweterku... bo jestem leniuch i próbek nie robię. W końcu się udało i mam kolejną ulubioną metodę przydatną dziewiarce- 'german short rows'.
Aby uniknąć ściągania dołu no i dopasować go ładnie do rękawów zrobiłam ściągacz 1x1, tyle, że połowę mniejszy niż ten 'ręczny'. Z wykończeniem też były przeboje, bo próbowałam nauczyć się włoskiego zamykania oczek, albo jakiegoś super extra elastycznego, ale wszystkie próby nie uderzyły w mój gust, bo robiła się z tego fala. Po chyba 10 próbie zakończenia dołu uznałam, że najlepszy jest ten z rękawów i jak się okazało elastycznością zupełnie wystarczający. 


Z racji asymetrycznego dołu pomysł z obracaniem swetra tył na przód wydał mi się już mniej interesujący, a szczególnie estetycznie zaczynało mi się to gryźć, więc dekolt zrobiłam sobie jako 'linen stitch', jadąc nim w górę, żeby był trochę bardziej skąpy. Kolejna nowa umiejętność: lniany ścieg! :)



włóczka: Malabrigo Arroyo, 2.5 motka
druty: 3,75 mm [drewniaki KP], 4 mm [metalówy KP]

I to ze swetrowych opowieści chyba tyle. Przy blokowaniu wyciągnął mi się ze 2 razy, po wysuszeniu wrócił prawie do stanu 'przed' jednak jeszcze delikatniejszy [!], pachnący lawendą i zdecydowanie równiejszy. Może odrobinę się powiększył, tak troszkę, ale to nawet lepiej.
A co do nazwy: oczywiście inspiracja muzyką Faun'a [szukając tłumaczenia trafiłam 'Apple Island', Avalon itd. więc pasuje mi tu idealnie... tym bardziej, że kolorem przypomina mi... szarlotkę]. 

Szczerze mówiąc teraz to mój ulubiony sweterek, mimo kilku niedoskonałości, o których póki co wiem tylko ja... :p ale ciiiiichoo szaaa...


Nawet przebiegła mi przez głowę myśl o spisaniu wzoru... tylko czy kto by chciał i czy sobie sama z tym poradzę...???