środa, 30 kwietnia 2014

Czy morderstwo może być sztuką?

Czas na kolejne wyzwanie- mój następny odcinek akcji u Maknety, czyli co aktualnie czytam i dziergam.
Muszę przyznać, że mam mikro mini powód do dumy, bo udało mi się uporać z "Obłędem". Miałam chwilę zwątpienia, kiedy akcja toczyła się tak powolnie, że w sumie wcale jej nie było. Okazało się, że to kolejna książka, w której najlepsze jest 100 ostatnich stron. Tematyka powieści i wyzwanie środowe zmotywowało mnie jednak do jej skończenia. Jeśli kogoś ciekawią opinie zapraszam tu. Ja z większością się zgadzam, aczkolwiek książka mnie miejscami niestety nudziła i ciężko mi się ją czytało ze względu na dużo historycznych porównań czy jakichś wtrąceń z obcych języków. Powieść sama w sobie specyficzna, zarówno tematycznie, językowo jak i z faktu iż to na poły autobiografia...

W oczekiwaniu na "Czerwonego Smoka" [T. Harris, pierwsza część sagi o Hannibalu]... wrrr... znowu ktoś przetrzymał... plątałam się między półkami biblioteki w poszukiwaniu czegoś ciekawego do czytania. Planowałam wyszperać "Kota, który...." np. wąchał klej, bawił się w listonosza czy włączał sie i wyłączał. Ale chyba gdzies schował się tym razem w ciemny kąt i to na pewno nie w bibliotece, w której byłam. A szkoda...
Przeglądając książkowy skarbiec mój wzrok przykuła okładka. Zazwyczaj wybieram nieznane mi książki po okładkach i tytułach, później czytam opis z tyłu i to jest czas, w którym mogą ewentualnie pójść ze mną do domu. Inna sprawa kiedy wypatrzę książkę w internecie, najczęściej na 'lubimy czytać' i zapisuję sobie ją w kolejce. Albo kiedy coś słyszałam, ktoś mi polecił itd.

No i znowu padło na kryminał... mordersto ze sztuką w tle, a może na odwrót?
W każdym razie obecnie na czytelniczej półce mam "Sztukę morderstwa" M. White'a. Współczesne, makabryczne ucieleśnienie obrazu malarza-surrealisty, XIX w. wątek Kuby Rozpruwacza itd. itd. Czyli dwie równolegle toczące się historie, mimo iż tak naprawdę dzieli je spory kawał czasu.
Ciekawe jak mocno wciągnie mnie tym razem.

Czytam znacznie mniej niż dziergam, więc...


Włóczkowo... jak widać. Nadal ten sam sweterek, ale, ale, ale... już sama końcówka!!! Puchaty ściągacz na dole i wykończenie dekoltu. U jeee. ^^
Co za radość, pierwszy, własnoręcznie stworzony, mój, dorosły rozmiarowo udzierg noszalny.
Dół prułam chyba ze 3 razy, początek pewnie podobnie, zanim wymyśliłam co chcę mnieć, ale już lada chwila i chowam nitki, kąpię i przyszpilam. O!
Postaram się powstrzymać przed wrzucaniem kolejnych brązowych zdjęć- oczywiście pomijając gotowca być może na człowieku... no i na dniach zaczynam pajęczynkę.


A Wy więcej czytacie czy robicie na drutach?
A może obie rzeczy jednocześnie?

wtorek, 29 kwietnia 2014

Rzutem na taśmę

Chadzając po różnych blogach można natknąć się na dużo fajnych rzeczy. Peeełno isnpiracji, uczty dla oczu, czasami można sie posmiać, albo zamyślić czy rozmarzyć. Obserwując blog we grochy wpadły mi w oko wyzwania fotograficzne. Co prawda to nie moja bajka, ciąglę się uczę robienia zdjęć, w zasadzie tylko przy foceniu rzeczy na bloga. Ale to dobra okazja do poćwiczenia. Temat akutalny to: ilustracja. Przyznam, że chyba to skusiło mnie najbardziej, bo od zawsze uwielbiałam rysować,  mimo, że w praktyce siadałam do tego kilka h na rok.
Próbuję więc swoich sił poraz pierwszy w wyzwaniu foto, pokazując Wam moją ilustrację.


To tak w temacie odskoczni, bo ileż można ciągle pleplać o włóczkach, robótkach, drutach i tak w kółko. ^^ [oj, mooożna, wiem wiem ... ;) ]


A Wy lubicie brać udział w blogowych wyzwaniach? 
Czy raczej tylko podglądacie?
Pamiętajcie, jutro wyzwanie środowe u Maknety- Książki i robótki. ^^

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Prolog do pajęczynki

Przeboje z 'tofikiem'- ciąg dalszy. Sweterek ciągnę już z miesiąc. Koniec niby widoczny, ale ciągle się oddala. Po namysłach, jakichśtam 'obliczeniach', przymiarkach, doszłam do wniosku, że potrzebuję trzeciego motka. Przerabiając mierzyłam co jakiś czas, a że wymyśliłam sobie, że zwykły dół ze ściągaczem jest zbyt nudny to musiałam skombinować coś innego. Tym sposobem dzisiaj załatwiłam sobie lekcję rzędów skróconych podpatrując filmiki z yt. Tutaj podziękowania dla ekipy z ravelry- a dokładniej grupy "Przerwa na dzierganie", która poratowała mnie instrukcjami i pomysłami, dzięki którym mogę sobie swój projekt wprowadzić w swetrowe życie. Sama chyba bym do tego nie doszła, a w sieci znaleźć nic o dziwo nie mogłam. Ukłony więc ;)
Po oglądaniu, podczytaniu zabrałam się za testy. O dziwo szło dobrze, ale żeby za pięknie nie było chyba coś żem źle spojrzała i zrobiłam krzywo. Przymiarka nr tysiącpięćsetstodziewięćset- hmm... "chyba jednak trochę za długie, bo w zasadzie powinnam już tutaj kończyć, a przede mną całe modelowanie i kilka cm ściągacza"... Z bólem serca sprułam całą dzisiejszą, kilkugodzinną robotę, a nawet w zasadzie i kawałek wczorajszej... najgorsze jest później łapanie oczek. Nie chciało mi się wpuszczać nitki pomocniczej, bo w zasadzie na to samo by pewnie wyszło.
Tym sposobem do godziny 17 sweterek miał ok 5 cm do przodu, teraz ma 7 cm do tyłu... wrrr, grrr. fuj!

Dodatkowo muszę sobie jakoś rozwiązać problem nierównych oczek w robótce nie na około. Okazuje się, że co 2 rząd mam znacznie większy od poprzedniego, bo chyba robię za luźno oczka, ale nie doszłam czy prawe czy lewe. Teraz ściągam sobie nitkę mocniej przy przerabianiu lewych. Zobaczymy czy dobrze trafiłam... XD
Prócz dołu został mi do wykończenia dekolt, więc jeszcze troszkę...
Ale żeby nie zamęczać Was zdjęciami 'oh, boskiego, cudownego, coffee toffe, arroyo, pleplepleple', czyli kolejnego ujęcia zwłok brązowego swetra pokażę coś innego...

Wczoraj robiąc sobie wycieczkę rowerową za cel obrałam spotkanie w magicloop. ^^ Wpadłam co prawda 'na chwilkę' [koło 40 minutową...] i kupiłam motek do brązowego, a do tego... moje pierwsze druty Addi [yaaay, ale miękka żyłka!^^] w rozmiarze 3mm, takie lejsowe, o. I motek do chusty... kolejnej. Wspominałam i o chustach i o poszukiwaniach włóczki na nią. Póki co odłożyłam sobie tamte wzory na bok, a teraz zacieram rączki na 'pajęczynki'. Odważyłam się sięgnąć po cieniiiiznę straszną [jak dla mnie : p ]- Malabrigo Baby Silkpaca w delikatnym kolorze Polar Morn.


Totalna nowość dla mnie: cieniuśka nitka, lekko lejąca, z dodatkiem jedwabiu a do tego alpaka z włoskami- oby tylko nie gryzło... Szczerze mówiąc boję się jak to będzie się przerabiać, zarówno w robótce jak i w efekcie. Ale napatrzyłam się na te bajeczne pajęczynki od  Boo Knits i wpadłam w nie po uszy. 
Jakby było mi mało to planuję we włóczkę wpleść koraliki. W zasadzie trochę ich mam, bo próbowałam sił w bransoletkach, więc wypatrzyłam sobie w pudełeczku coś idealnie do mojej nowej włóczki. Taki mam zestaw na kolejne dzierganie, zaraz po skończeniu brązowego... 
... kolejne wyzwanie!


Bardzo delikatnie cieniowana alpaka z jedwabiem a do tego Toho 11 w cudownym kolorze Metallic Amethyst Gun.

Tak zauważyłam, że co chustę to schodzę z grubości: najpierw Worsted, potem Rios, Sock, a teraz lace...
Co wyjdzie zobaczymy. Czy starczy mi odwagi i zapału na dzierganie pajęczych nici zroszonych kropelkami... A jeśli się uda to chyba nie będę miała wyjścia i zostanie mi zrobić bransoletkę do kompletu.


Wolicie chusty w postaci pajęczynek czy raczej wersje bardziej widoczne i ocieplające? Macie jakieś ulubione 'chuściane' włóczki?

piątek, 25 kwietnia 2014

Wanted!

Poszukiwany, poszukiwana...
zastępca M. Sock.

fot. tumblr.com
Od jakiegoś czasu [a może nieustannie] poszukuję włóczek. Czy to w głowie, czy na kartkach, albo na ravelry lub pinterest zapisuję sobie nowe motki. Ale nastał mikro problem... aktualnie nie wiem co kupić.

Planuję tym razem chustę, w przerwie od swetrów- oczywiście po skończeniu brązowego. Jednak biorąc pod uwagę wzór mocno fakturowany lub ażurowy, przydałaby mi się włóczka jak najbardziej jednolita. Oglądając różne udziergi stwierdziłam iż cieniowane włóczki średnio pasują mi do wyżej wymienionych projektów, bo wszystko się w tym gubi, zarówno sam wzór jak i przejścia kolorów.
Z tego względu, z bólem serca chyba zrezygnuję z ulubionego Malabrigo Sock, no chyba, że nie znajdę nic.

Po tworzeniu i noszeniu [!] chust z sockowej wełny na 'm' zrobiłam się baaardzo wybredna. Wolę poczekać i uzbierać na pojedynczy motek, ale za to jaka radość, jaka jakoś. Jestem zachwycona, ale powtarzać nie będę, bo na dzień dzisiejszy mogłabym pewnie napisać jakiś post pochwalny 'ku czci malabrigo'... XD wariatkowo...

Szukam więc włóczki, która godnie 'zastąpi' na kilka projektów mój nr 1. Dobrze aby:

- przede wszystkim nie gryzła! Jestem okropnym wrażliwcem. I żeby była miluśka...
- była z naturalnych włókien - nigdy więcej akrylu, brrrr...
- najlepiej merino, bo nie przekonałam się do alpakowych włosków, a oczekuję też chociaż odrobiny ogrzewania, więc 'letnie' włóczki odpadają
- w ciekawych kolorach, chętnie cieniowanych, ale delikatnie, albo ewentualnie cieniowanie przejściowe - takie jak np. przechodzenie odcieniami [lub kolorami] 1 raz, bez powtarzania- no w każdym razie nie melanże
- cenowo znośna- nie więcej niż m.s. - czyli ok. 60 zł góra [~ 400m]

Ah te moje wymagania...

A teraz co testowałam, ale się nie zachwyciłam:

- Filcolana Arwetta Clasic- [sweter na drutach w trakcie...] rozwarstwia się oooj. Jest za szorstka i ma dziwnie mikro mini włoski, które się mechacą. Oczka są nierówne dosyć mocno, podobno nie wyrównują się po blokowaniu. (Edit: po roku dziergania więcej: AC to jedna z moich ulubionych włóczek. Odnośnie rozwarstwiania - wtedy to był szary melanż, w innych kolorach tego nie zauważyłam. Kolory jednolite nie mają żadnych włosków, nic się nie mechaci, a kulkowanie następuje po długim użytkowaniu. Po "goleniu" dzianina jak nowa. Oczka równe, przy dzierganiu na odpowiednich drutach.) 
- DROPS Baby merino - fu. Na chustę jak dla mnie zbyt elastyczna, dodatkowo nie podoba mi się jej skręt.
- Araucania Botany Lace - jestem w trakcie chusty z tego, ale nie podobają mi się kolory i trochę za 'ostry' skręt. Może wykorzystam do innego projektu.

Teraz dniem i nocą głowię się i szukam. Póki co dziergam toffikowego [hurrra! rękawy skończone :D ] i w tym czasie kombinuję.


Po tym włóczkowym wywodzie proszę Was o radę...
Macie coś godnego polecenia na zastępstwo dla Socka od 'm'?

środa, 23 kwietnia 2014

Książki i udziergi

Nastała kolejna środa, czas więc na sprawozdanie z frontu czytelniczego. Głowy ostatnio mi brak i do książki i do drutów. Powoli czytam sobie wspomniany tydzień temu "Obłęd". Szczerze mówiąc liczyłam na 'coś więcej', ale jeszcze nic więcej nie oceniam, bo jestem dopiero w połowie. Z racji mało wciągającej tzw. akcji [tutaj żadnej nie ma : p] chyba poprzestanę na pierwszym tomie, przynajmniej na jakiś czas. Nie jest to lektura z gatunku lekkich, raczej wchodzi już w przytłaczające i smutne. Pokazuje schozofrenię, że się tak wyrażę 'na codzień'- zwykłe- niezwykłe dni chorego. Z tego punktu widzenia jest dosyć ciekawa, ale chyba już przyzwyczaiłam się do szpitalnych przygód z "Lotu nad kukułczym gniazdem" i napięcia z serii "Hannibala".


Z frontu dziewiarskiego:

ahoj! pokazuję- skończony jakiś czas temu mini sweterek "Hello Baby". Powstał na próbę w celu wystawienia go na 'zarobek' we współpracy z pewnym raczkującym projektem. Jeśli więc coś się wyklaruje, dam znać.
W zasadzie to dobra metoda na zużycie zalegających motków włóczki i testowania jak w ogóle idzie mi dzierganie swetrów. 
To mój pierwszy skończony sweter. uu jee, uu jee  :) 

oj, zagięło się od składania...

włóczka: DROPS Merino Extra Fine
druty: KP 3,75 mm


A z gatunków 'na ludki większe'- wczoraj skończyłam pierwszy rękaw tofikowego sweterka, mniej więcej kilka cm za łokcie.
Tutaj pojawia się temat rękawów, których robić nie lubię, bo nie można się rozpędzić. Próbowałam  dwa jednocześnie, ale doprowadza mnie do szału jak plączą mi się nitki. Podchodziłam do tego 2 razy i nawet fakt tworzenia z Malabrigo nie pomógł mi tak jak bym chciała. Skutkiem tego rękawy robię osobno, na drutach z żyłką.


A nawiązując do wczorajszego Dnia Ziemii chwalę się gościem w ogródku.



W kwestii sweterków i wdzianek: jak radzicie sobie z rękawami?
Lubicie je robić, czy raczej jak ja 'robię, bo muszę'?




piątek, 18 kwietnia 2014

Golden Apples

Lubię mieć kilka rzeczy na drutach jednocześnie. Nie za wiele, ale jednak. Kiedy zabrałam się za dzierganie swetra, fajnie było odpocząć przy czymś mniejszym. Kilka lat temu miałam 'fazę' na 'łapki bez palców', a tym razem przeszło mi, jak już wspominałam na chusty. Motek Malabrigo Rios początkowo miał być czapką i nawet byłam w 1/3 całości, jak coś mnie tknęło i zrezygnowałam z tego planu. 

Po kilku miesiącach doczekał się przeróbki na jednomotkowy trójkąt, którego kawałeczek widzieliście ostatnio w stanie całkowitego przyszpilenia. Padło na wzór 198 yds of heaven, który nadawał się do tego doskonale, szczególnie iż przetestowałam go na M. Worsted jakiś czas temu.
Dzisiaj skuszona nawoływaniem budzącej się jabłonki wyszłam na dwór, aby uwiecznić moje złote jabłuszka... tymczasowo na wiśni.

Prezentuję Wam "Golden Apples".



Ze zbliżeniem na piękne miodowo złote nitki... 


włóczka: Malabrigo Rios [Glitter]
druty: KP 5mm

Teraz potrzebne mi co najmniej 3 szyje do noszenia wszystkich 'moich' chust naraz. ^^
Przyznam, że polubiłam takie rozwiązanie wykorzystania pojedyńczych motków. W szczególności z racji mnogości cudownych kolorów włóczek, które mogę szybko przerobić na wiosenny dodatek. A zawsze to szybciej i taniej niż zbieranie na sweterki, a efekt uważam, że prawie tak samo ciekawy.

I teraz zmykam zmagać się z 'tofikowym' sweterkiem, w końcu dobrze by było mieć co pokazać w całości, a nie tylko 'migawki z pracy'. Trzymajcie kciuki! ;)

środa, 16 kwietnia 2014

Obłęd...

Dzisiaj post prawie błyskawiczny, bo jako, że środa nastała, a w zasadzie chyli się ku końcowi to należy się komunikat z książką w tle. A nawet na pierwszym planie.

Nadal podróżuję sobie po cięższych książkach, nieco poważniejszych niż 'zwykłe' czasozabijacze do poduszki. Lecąc za ciosem szpitalnych opowieści w kręgu psychiki sięgnęłam po "Obłęd" J. Krzysztonia.
Szczerze przyznam jeszcze nie mam nic do powiedzenia, bo z racji załatwiania spraw, wyjazdowego weekendu, dziergania swetra itd. itd. do książki zajrzałam może ze dwa razy i to na naprawdę chwilkę. Skutkiem tego mogę dziś jedynie wspomnieć, że to pierwszy tom na poły autobiograficznej trylogii o... schizofrenii. Sama książka pisana przez autora w szpitalu psychiatrycznym ukazała się już po jego śmierci [w dodatku samobójczej].
Co tam odnajdę może zobaczymy... życzcie więc wytrwałości w lekturze : p


Na polu dziewiarskim nadal bez zmian. Sweterek ze zdjęcia ma pierwszeństwo. ^^ Udziergałam 'już' do talii, nawet może troszkę ponad. Co kilka rządków podskakuję do lusterka i oglądam z każdej strony wymyślając co dalej, bo pomysłów mam za dużo i nie wiem, który pasuje mi najlepiej. Skutkiem tego koniec się opóźnia, ale po cichu liczę, że będzie warto poczekać. 
Prócz powoli rosnącego sweterka reszta tworów bez zmian... jeszcze : p

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Migawki

Miniony weekend udało mi się spędzić u dziadków na wsi. Mimo smętno szarej pogody wyłuskałam sobie kilka chwil na robótki na drutach. Dość niska temperatura, która zmroziła mi dłonie podczas spaceru sprawiła, że dziergałam jedynie w domu. Ale za to znalazłam sobie na przyszłość wspaniałe miejsce na starym, drewnianym wozie w sam raz do przerabiania włóczkowych oczek. W wyobraźni już zrobiłam sobie tam kolejny sweterek zerkając co chwila na budzące się łąki i śpiewające bociany kroczące po trawie, albo tańczące w gniazdach.
Spoglądając więc na piękny, kaflowy piec siedziałam z robótką w rękach wyobrażając sobie historie, które kiedyś opowiadała mi Babcia- o dawnym życiu, zwyczajach i legendach.

Aktualnie jestem bogatsza o zrobioną 'rękawiczkę' bez palców. 

M. Arroyo- Vaa
Aczkolwiek chyba ją zrecyklinguję... szlag mnie trafia czasem przez moje dzierganie, bo robię to ogromnie luźno. Jeśli chodzi o rzeczy 'płaskie'. Tym razem robiąc zgodnie ze wzorem, przerabiałam włóczkę o takiej samej grubości na prawie takich samych drutach. Pomijając zalecane 3,25mm na 5ply [sport] wzięłam najmniejsze jakie miałam, czyli 3mm. I co? to samo zaś... za luźne. W okrążeniach robię z kolei sporo ciaśniej, nie mówiąc o małej ilości oczek jak np. przy rękawach czy rękawiczkach. Tutaj nie chciałam robić na okrągło z racji drutów, które są potworne, bo zwykłe- w sensie te aluminiowe ze sztywną żyłką. A i obawiam się, że byłoby tym razem za ścisło.
Co mi zostało to dziergać od nowa, na płasko wg. wzoru, tylko na drutach jeszcze mniejszych [oj!] albo na większych na okrągło- mam 3,75mm, albo już 4mm.
Póki co tamta łapka wisi na drucie, czekając na moją decyzję.

W domu czekała na mnie przyszpilona chusta, kolejna już dla mnie. Tym razem trzecia z kolei, którą mogę nosić. :)
Jest to wspomniany wcześniej jednomotkowiec- który zrobiłam w dwóch wersjach.

M. Rios- Glitter
Obecnie czeka na uwolnienie i zdjęcia.

A ja dumam nad kolorami kolejnej już chusty. Co za dylemat... chciałabym robić z ulubionego M. Sock, ale z racji cieniowania zacierają się często wzory. Czystej kolorystycznie włóczki nie mam na oku, bo po pracy z wyżej wymienioną postawiłam poprzeczkę za wysoko i żadna mi tak nie odpowiada. Pomijając już miłość do cieniowanych motków, które ostatnio stawiam ponad wszystkie inne... eh.
Szczęście w nieszczęściu, że posiadam jedynie dwie żyłki, aktualnie zajęte przez dwa swetry, więc muszę zmobilizować się do skończenia, a do czasu zwolnienia mogę się zastanawiać.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Tajemniczy "Snufkin arrow"

Jakiś czas temu, nawet jeszcze całkiem nie dawny zarzekałam się, że nie lubię chust. Lubowałam się najmocniej w kominach. Rozglądałam się jak zwykle na raverly i co jakiś czas rzucały mi się w oczy trójkątne okrycia. Przyznam, że zakochałam się w pewnej chuście, zapisałam sobie, aby podziwiać co jakiś czas, mówiąc trochę z żalem do samej siebie 'ooj, szkoda, że nie lubię chust, aj i tak bym nie nosiła'. Potem coraz więcej podobnych wytworów oznaczałam jako 'fav' [favourite], kolekcja do podglądania rosła i rosła.

Aż pewnego dnia [pierwszej połowy 2011 r.] coś mnie tknęło i mocno zainspirowana przez Caitlin poleciałam po moje pierwsze Malabrigo Lace na pierwszą chustę. Wtedy oczywiście w zieloniutkich barwach. Bodajże miała to być osławiona Gail, ażurowa, pełna liści. Po przerażeniu cienkością włóczki i robieniu z precelka, który wiecznie się haczył, plątał i powodował białą gorączkę, próbowałam zrobić swoją pierwszą Gail. Poddałam się chyba po pierwszym motywie listka. Potem padło na entrelac z podwójnie wziętego lace, który też skończył się ledwo po rozpoczęciu. Do dzisiaj nitka leży w kłębku i czeka na swój czas... ale za to moja miłość do trójkątnych chust wzrosła i tak powiększa się z każdym dniem. Po nieudanych próbach z 'lejsami' stworzyłam kilka chust z innych, zdecydowanie grubszych włóczek. Wszystkie mam do dziś, a w zasadzie ma je moja siostra, którą obdarowałam prawie wszystkim co zrobiłam ^^ jako, że wtedy robiłam głównie z akrylu, z mieszanek z wełną to sama nie mogłam tego nosić ze względu na podgryzanie.

Aż przyszedł koniec 2013 i na nowo powróciłam do dziergania, po dłuższej przerwie, zaczynając od prezentowego motka Malabrigo Worsted i tym razem od... chusty, którą z powodzeniem dumnie zakładam. Od tej pory mam na liście głównie chusty lub sweterki.

Na początku tego roku natrafiłam na KAL, czyli tzw. knit-a-long, gdzie zbiera się internetowo grupka ludzi i dzierga ten sam wzór w określonym czasie. Ten zainteresował mnie tym bardziej, że był całkowicie tajemniczy i nie wiedziałam nic poza tym, że będę dziergać chustę z włóczki 4-ply [fingering]- czyli znowu cienizna jak na mnie, pomijając nieudane próby z lace. 


Pełna ekscytacji po raz pierwszy kupiłam wzór- "Follow your arrow- mystery KAL" by Ysolda. Co ciekawsze co tydzień miała się pojawiać kolejna część z kawałkiem wzoru, która zawierała za każdym razem dwie różne opcje. W rezultacie mam teraz 5 kroków, które można wykonać na dwa sposoby każdy, co daje 32 różne szale z jednego wzoru. Nie wspominając o możliwości mieszania kolorów, robienia pasków itd. Po długim namysłach nad włóczką, odżałowałam i nabyłam swoje pierwsze motki Malabrigo Sock na ten wyjątkowy udzierg. Padło na Ochre i Turner. [ok, już pokazuję- jednak mam tylko zdjęcia z 'komórczaka']

'gotyckie okna' do góry nogami
'kwiat'
Zaczynając od 13 stycznia, co tydzień siadałam, aby 'odrobić pracę domową' na drutach. To było tak wciągające, że czas odliczałam 'do następnego 'clue'', a co poniedziałek siedziałam do oporu dziergając kolejne części wzoru- czasem po 6 h, do 4 nad ranem. Ostatnia wskazówka do wzoru pojawiła się 10 lutego, więc po około miesiącu mogłam cieszyć się swoją wyjątkową chustą. Końcowka szła nieco dłużej, bo w ostatnich rzędach miałam ok. 400 o. w jedną stronę. Potem przyszedł czas na blokowanie, które mogłam zrobić na 2 sposoby [różne miejsca na ząbki]. No i finish! Moja, moja chusta, która póki co jest ulubioną i noszoną przy każdym wyjściu.



Latam więc teraz w ażurach z gotyckimi oknami i kwiatami, w słoneczno leśnych kolorach. Do tego swój 'szal' nazwałam "Snufkin arrow" od ulubionego Włóczkija, który chadzał w zielonym płaszczu i żółtym szaliku.

Teraz jestem chustomaniakiem i ciąglę dumam, któremu wzorowi dać pierwszeństwo. Jednomotkowa [niespełna 200m] z Rios czeka na zblokowanie, inna zaczęta wisi na drutach, a w głowie dziergam kolejne trzy.

A! I już nie boję się takiej włóczkowej cienizny :)

środa, 9 kwietnia 2014

Książkowe światy

Uwielbiam robić na drutach. W tym roku, jakoś na początku, trafiłam na pewną chustę, której tworzenie tak mnie fascynowało, że potrafiłam siedzieć nad nią do 6 h bez przerwy. Bywały też dni kiedy dziergałam do 8 h z przerwami na jedzenie 'męcząc' swój pierwszy sweter. Jednak od takiej pracy o dziwo też bolą ręce, a konkretniej nadgarstki czy poduszka pod kciukiem [ten taki większy mięsień], wiec przydaje się wtedy inne zajęcie. Jako, iż jestem ludkiem wiecznie błądzącym w chmurach, w swoich krainach, w innych teraźniejszych istnieniach to lubię też wskakiwać do innych światów poprzez książki. Niestety nie czytam wiele. Mam problem z zabraniem się za książkę, albo z dokończeniem jej kiedy mnie zupełnie nie wciąga. Uznałam, że szkoda nerwów i czasu na nudne pozycje, więc mam już spokojniejsze sumienie, kedy odkładam kolejną książkę nie wiedząc co w niej dalej siedzi. Wszak zamiast przysypiania nad stronami mogę w tym czasie wjechać do niespodziewanie interesującego innego świata.

Trafiając na bloga Maknety postanowiłam przyłączyć się do jej czytelniczo robótkowej akcji. :) 
I tym sposobem co środę będę się z wami dzielić moimi aktualnymi wypadami do książkowych krain, jednocześnie zdając relację z dziergania- a przynajmniej się postaram, o.


W zeszłym roku, jakoś na wiosnę zaczęłam przygodę z kryminałami. Mocno klasycznie od Agathy Christie, śledziłam dochodzenia doktora Poirot i Panny Marple. W październiku podczas izolacji od świata zewnętrznego [niemalże dosłownie i w przenośni] zaczytywałam się w "Morderstwo to nic trudnego". Potem samoistnie nastąpiła przerwa książkowa, aż do marca kiedy podglądałam poczynania McMurphy'ego w szpitalu psychiatrycznym "Lotu nad kukułczym gniazdem" [Ken Kesey]. Wciągnięta w świat 'niedostępny' na codzień dla przeciętnego 'szaraka' połknęłam całą historię i zostałam póki co na wyspie trudnych książek.
Pozostając w szpitalnych klimatach przeszłam "Kurację" [Jacek Głębski], gdzie psychiatra zamienił się w pacjenta i tym sposobem trafiłam do innego doktora... Hannibala Lectera. Pochłaniając z coraz większym zapałem "Milczenie owiec" [T. Harris] odkryłam niezwykle ciekawy acz lekko makabryczny zakątek. To moja pierwsza taka książka, ale już wiem, że nie ostatnia, bo w pierwszych godzinach dzisiejszej doby skończyłam "Hannibala".


Ot takie 'lekkie i przyjemne' książeczki do poduszeczki [a kiedyś było 'o nie, nigdy, straszne, to horrory, boje się, kto to wymyślił' pukając się w myślach w głowę, ze świadomością, że boję się nawet ciemności, a co do dopiero czytać książki o mordercach czy psychiatrykach... widocznie musi mieć swój czas].
O samej książce cóż powiedzieć- mam mieszane uczucia, bo wciągnęłam się dopiero koło 140 strony, męcząc się wczesniej we Florencji [ble, ogólnie nie znoszę Włoch, języka, miejsc, nazw- nie wiem czemu], ale dobrnęłam do końca wciągając się po 2/3 książki, gdzie dosłownie czytałam idąc prawie ostatnie strony. W zasadzie do poprzedniej cześci to nie ma za mocno co porównywać, bo wygląda bardzo blado. Oczywiście prócz samego doktora i zakończenia którego się nie spodziewałam.

Zgodnie z akcją nadaję jeszcze co aktualnie dziergam- na zdj. z książką. Tym razem to sweterek, dla mnie, a co tam [ten pierwszy czeka na 1,5 rękawa]. Z cudownego Malabrigo Arroyo, w kolorze Coffee Toffe, na drutach nr 3,75. W zasadzie to początek i próbwa nowej metody, która już skradła moje serce.


Póki co wszystko jest jedną, wielką improwizacją, ale w tworzeniu to lubię najbardziej. 
Aby nie przynudzać, na dzisiaj znikam, tym razem do tofikowego swetra.


A Wy mieliście jakiś skok w książki, o których myśleliście, że 'o nie, nigdy'?

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Mit dem Wind

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, ganiając za kotami...
...
'dobiegłam' tu. 

A tak realniej to właśnie dziś, po dłuugich namysłach, zbieraniu sił na cokolwiek... wzięłam wreszcie cząstkę energii i przekształciłam go w zalążek tej krainy. Szczerze mówiąc odzwyczaiłam się od blogowania, co pewnie da się na początku zauważyć i trochę czasu minie zanim ten skrawek będzie jakoś wyglądał. 
Jako, że istnieję już ileś tam w 'internetach' [o tutaj] chyba nie będę się witała ino przejdę do konkretów. 

Gwoli wyjaśnienia, przypomnienia- tematyka tego miejsca będzie głównie twórcza, artystyczna, mooocno 'hendmejdowa' z ogromną przewagą włóczkoholizmu i dziergania na drutach. Przyprawiona książkami, niekiedy szczyptą muzyki i dodatkiem kotów. Można spotkać tu czasem latającą wróżkę, albo wiecznie spieszącego się gdzieś królika, w nocy podsłuchać rozgadanych drzew, czy śpiewającego strumyka. 



Aaaha, uwaga! Nie zdeptać mi muchomorów!

* tytuł dzisiejszego posta sponsoruje wietrzny dzień i piosenka Faun "Mit dem Wind" - zespołu który uwielbiam i polecam folkolubom, szczególnie tym zasłuchującym się w muzyce irlandzkiej i celtyckiej.