środa, 24 września 2014

Głowogrzejka Kagami

Przyszedł czas na kolejną środę z Maknetą. :) Mam wrażenie, że dni uciekają mi błyskawicznie, że nawet nie zdążę mrugnąć, a tu już kolejny tydzień. Zaczyna się robić szybko ciemno, zimno i nieprzyjemnie. Jak to mówią "winter is coming" na co ja odpowiadam "so knit faster!". ^^ Wczoraj nawet usłyszałam po mojej odpowiedzi "dokładnie! a ja nie mam jeszcze swetra". Hmm... czyżbym powinna wrzucić coś męskiego na druty?

Kto mnie zna ten wie, że jestem epicko skrajnym zmarźluchem. Nic więc dziwnego, że już we wrześniu chodzę w wełnianych czapkach. Sezon cebulki uważam za otwarty.
Czapka siedziała w głowie od dawna, wzór pisał się w myślach w trakcie robienia, więc nie mogło być inaczej- nowa robótka sama wskoczyła na druty. Szcześciem poszło niemalże błyskawicznie i dzisiaj mogę wam przedstawić moją najowszą 'głowogrzejkę'. Na sobie mam wersję zbliżoną do 'beanie', ale wzór obejmuję też wersję 'slouchy"- czyli co kto woli: Mama Krasnal, Tata Krasnal.


Czapka jest tzw. unisex- czyli kto nie założy dobrze w niej wygląda. :) No może pomijając różowe odcienie dla mężczyzn... I można ją nosić dwustronnie. O tak!


projekt: Kagami
wzór: Kagami
włóczka: Filcolana Peruvian Highland Wool (1,5 motka)
druty: żyłkowe KP 3,5mm; 4,5mm

Obecnie na drutach kolejny sweter, którego podgoniłam dziś dobre kilka cm. W planach dużo więcej robótek, jak zwykle. Ale na pewno będę robić przerwę dla czapek, kominów i łapek. ^^

A czytelniczo zastój: oj wstyd się przyznać. Marazm książkowy. Nijak coś nie mogę zabrać się do nich. Tak więc nadal ze mną "Niemy Świadek" A. Christie. Na półce czekają już kolejne... thriller, thriller i... książka o kocie "Kleo i ja". Może ktoś z Was czytał? Jeśli tak to dajcie znać czy się podobało. Jako kociara nie mogłam sobie odmówić historii z kotką jako główną bohaterką.


Jeśli ktoś miałby ochotę na taki ekspresowy projekt, to wzór jest dostępny od dzisiaj [na raverly lub można napisać do mnie na @]. :) Ah yaaay, mój kolejny projekt własnego autorstwa :3

poniedziałek, 22 września 2014

Cosy Cloud

Zwykle mam o sobie zdanie iż jestem wyjątkowo małomówna. Czasem zdarza mi się jednak nagle uzewnętrzniać i jak zacznę to ciężko mi skończyć. Ale spoglądając na ostatnie posty mam wrażenie, że chyba zapomniałam o swojej 'wadzie'. Aż dziwię się ile tam napisałam. Z drugiej strony patrząc wszak pleplam głównie o dzierganiu, włóczkach i książkach, a o tym można godzinami. Starając się trochę zrównoważyć blogowe gadulstwo dzisiaj tekstowo będzie całkiem skromnie. Za to odrobinkę więcej zdjęć niż zwykle. ^^

Tyle się zwierzałam o moim beżowym swetrze. Mogłabym nazwać go robótką wszędobylską- dziergałam ją w fotelu, na łóżku, na tarasie, na narożniku przed tv [towarzysząc rodzince w wieczornym relaksie], na spotkaniu w MagicLoop, na Dziergsession, a nawet w... psim kojcu. Ile to razy nie prułam i zaczynałam od nowa. Nie ominęło to nawet rękawów, który to pierwszy też zaczynałam kilkakrotnie. To samo przerobiłam z plisą na guziki a nawet z zakończeniem ściągacza. Kilka tygodni walki i swetrzysko gotowe.

Mogę pokazać Wam Cosy Cloud.


Ze zbliżeniem na ażur, który urzekł mnie swoją prostotą. I ten rulonik. :)


I moje ulubione puchate ściągacze na wydłużonych rękawach.


Zoom na moją wersję listwy [zrobiłam sobie z warkoczykiem z przodu zamiast chować go smutnie na lewej stronie]. I to co do tego projektu idealne: najprostsze, naturalne, drewniane guziczki. 


projekt: Cosy Cloud
wzór: Camber
włóczka: Drops Lima - 9,5 motka
druty: KP na żyłce 4mm, 5mm

Nie byłabym sobą gdybym nie zmodyfikowała ani trochę wzoru. No chyba, że byłby to test lub chusta. Jak zaczęłam wspominać pozbyłam się zupełnie ażuru na plecach, bo jak to z mocno przewiewnym tyłem w jesienno- zimowe dni?  Do tego mocno wydłużyłam  i zwężyłam rękawy, które nie są też aż tak obszerne jak w oryginale. Ah, jeszcze dodałam pliskę na dekolcie, bo okazało się, że jednak jest odrobinę za szeroki.

Przyznam, że w efekcie jestem zadowolona, szczególnie po tym jak zobaczyłam jak ten twór prezentuje się na zdjęciu. W lustrze i robótce nie prezentował się aż tak dobrze. Noszę go z przyjemnością, mimo, że podgryza, ale uparłam się i mam zamiar się nim odczulić.

Na druty wrzuciłam już kolejny, bo chusta sprawia mi za dużo zamieszania. Ale nie odkładam jej do wora, o nie! 


Od jutra kalendarzowa jesień... macie już przygotowane wełniane swetry?
A może szykujecie już i zimowe udziergi?

środa, 17 września 2014

Jupiter czaruje

Podniosłam sobie dziewiarskie morale. Od dawna miałam w głowie pomysł na czapkę, ale zakonfiskowane włóczki i szlaban na rozpoczynanie nowej robótki działa jak trzeba. Zawzięłam się w sobie i dodziergałam beżowy sweter. Tutaj się przyznam, że brakuje mu jedynie plisy na guziki i schowania nitek... oj tam. W piątek skoczyłam do magicloop po towarzysza dla samotnego motka z poprzedniego posta, aby stworzyć z nich tą tajemniczą czapkę. Nie obyło się bez oglądania tej włóczkowej tęczy i podziwiania coraz to piękniejszych precelków. Planowałam wybrać sobie przy pomocy towarzystwa kolorki na kolejny sweter- "ten? czy tamten? aaa patrz, tutaj jest jeszcze o taki, ale śliczny... w którym ładniej? napewno?". Zakupy odłożyłam w czasie, bo jak zwykle muszę się namyśleć a i w kolejce miałam wtedy całe trzy, jeszcze nawet nie rozpoczęte róbótki. Miałam pójść tylko po jeden motek...
...ale przepadłam. Po raz pierwszy w życiu poczułam się tak zauroczona, że nie mogłam wyjść bez niego. Stając przed ścianką z Malabrigo Arroyo moją uwagę przykuł ostatni, samotny motek Jupiter, który aż do mnie krzyczał: "patrz! jestem piękny, najpiękniejszy, musisz mnie mieć!". Rzucił czar i już. ;) Projekt na niego miałam zanim go zobaczyłam, haha. Teraz kolej na mini odpoczynek od swetrów, więc wracam do chust. A jak to z nimi bywa jeden motek to mało (w przypadku grubszej włóczki), więc tutaj z pomocą przyszła mi TupTup, która wyciągnęła z czeluści przepastnego pudła niczym królika z kapelusza ostatni motek [jakimś cudem zachomikowany nie wiadomo czemu]. Radość ogromna i już. :) Tak oto zamiast z jednym brakującym wyszłam z trzema, ale za to jakimi!

Podczas sobotniego, jednodniowego wypadu do Torunia zaczęłam dziergać sobie czapkę. Bez prucia się nie obeszło, mimo, że było próbkowanie, liczenie, przymierzanie itd. itd. Zmotywowana do jak najszybszego ukończenia [no przecież chcę już zaczać moje arroyo... :p] podganiałam nawet w herbaciarni, na rynku, przed Planetarium a po powrocie przy oglądaniu z napisami. Nie był to prawda ekspres taki jaki by mógł być, czyt. czapka w 1 góra 2 dni, ale zważając na nastrój, inne obowiązki i ogólnie wszystko i nic, uważam, że i tak jest dobrze. Wczoraj był dzień rozpisywania, więc usiadłam, spięłam się i popijając Mogo Mogo [zieloną herbatkę z Torunia] uwinęłam się w kilka wieczornych godzin. Czapeczka poszła do testowania i za lekko ponad tydzień powinna być dostępna. ;)
Zdjęcia czekają na powstanie, bo cyknęłam sobie jedynie super-szybkie 'selfie', całkowicie niewyjściowe. Teraz moje dwie najnowsze robótki czekają na sesję, już zblokowane i wyschnięte [no dobra, jednej odrobinkę brakuje, ale się zrobi]. :)


Wracając na chwilkę do takich Toruńsko-włóczkowych smaczków- całkiem dziwne uczucie jak motki same pchają się do ręki w określonych kombinacjach a później przychodzi inspiracja. Jakby mówiły "weź nas, jesteśmy piękną parą. Jutro się sama przekonasz!". Tak to właśnie było kiedy zachwyciłam się nowymi zakupami i jeszcze pamiętam jak z artystycznym upojeniem w oczach mówiłam w sklepie "oooo jakie piękne połączenie kolorów!". A następnego dnia podczas spaceru po seansie w Planetarium (hahaha, a motek Jupiter :p) zobaczyłam 'inspirację'...


Zdjęcie dolne oczywiście przekłamuje kolory motków, które o dziwo są dosłownie takie same jak okiennice powyżej. ;) Chyba powinnam tam kiedyś wrócić ubrana w te kolorystycznie magiczne dziergadła...

Z tych kilku powodów czytanie trochę kuleje, bo chyba tylko ze dwa razy tknęłam książkę, oczywiście prosto przed snem. Zmorzyło mnie szybciej niż myślałam, więc nawet nie mam co opisywać. Dalej przy łóżku leży "Niemy Świadek" A. Christie.


Mieliście kiedyś taki spontaniczny zakup włóczki,
która jakby do Was krzyczała? Co to był za szczęśliwy motek?

środa, 10 września 2014

O czapce, grzybach i książkach.

Mam wrażenie, że dni uciekają mi przez palce. Czas leci jak szalony i jak zawsze tylko do przodu zamiast wstecz. Jestem już uzbrojona w jesienne 'trzewiczki', luzacki sweter zdobyty w mniej sieciowych sklepach, akurat na okres kiedy ten mój nie chce jeszcze zejść z drutów. Samotny motek peruwiańskiej wełny doczekał się w mojej głowie pomysłu na jego przeznaczenie. Plan i wzór już mam w myślach. Na dniach sprawię mu towarzystwo i zobaczymy, może uda się zrobić coś przynajmniej w miarę ładnego. Aby nie być aż taką tajemniczą [ah, tak bardzo...] wyjawię iż zamierzam przekształcić je w czapkę. O dziwo mam tylko jedną, w dodatku mimo składu niewiele mnie grzejącą. Starą i klimatycznie bardziej zimową niż jesienną... Druga należy bardziej do siostry, mimo iż uważam, że jest naprawdę śliczna w ogóle i w szczególe, tylko, że ja takich nie noszę. Zwykle [w 99% przypadków] chodzę w związanych włosach, dla wygody w tak zwanej przeze mnie pieszczotliwie 'cebuli', co jest niczym innym jak kokiem/ ślimakiem. I nijak nie dałabym rady upchnąć swojego włosiwa pod zwykłą, nie smerfetkową czapką...
Wyjścia nie mam, prawda? Muszę wydziergać kolejną. :)

Jesienny klimat zaczął ostatnio sprzyjać mocniej czytaniu niż robieniu na drutach. Chyba dlatego, że obecna robótka idzie jak krew z nosa, bo ileż można siedzieć przy jednym. Z kolei mój osobisty szlaban na rozpoczynanie nowych jak najmocniej uskuteczniam. W weekend wyskoczyłam nawet na pierwsze w tym roku grzybkobranie. Co ciekawe nie robiłam tego od naaastu lat, a tak naprawdę to w całym życiu miałam przyjemność może ze dwa razy. :p Z nagłego spontanicznego napadu tego właśnie pomysłu miejsce i godzina sprawiła, że był to raczej leśny spacer wokół drzewek, po mszystym dywanie wyrytym przez stadko dzików. Wróciłam do domu bogatsza o jadalne mini grzyby w liczbie sztuk dokładnie jedenastu. W lesie pięknie jak zawsze. :) Jedyne czego brakowało [prócz ciszy- bo nie ma to jak wypas wrzeszczących dzieci w środku lasu...] to muchomorki, które chciałam uwiecznić na zdjęciach i zobaczyć na żywo w jak największej ilości. Udało mi się upolować aż jednego! :p Ale liczę, że nie był to jedyny taki wypad, więc nadzieja zostaje. Polowanie na Amanity jeszcze nie skończone!


Wracając do czytania [toż to dzisiaj tradycyjnie książkowa środa]- mogę wpisać kolejną pozycję na listę przeczytanych. I ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu również udanych. :) "Jedyna szansa" jaką dałam H. Cobenowi została wykorzystana. Pierwszą połowę przeczytałam na spokojnie, bez większych nadziei, męczących chwil i nerwów sugerujących odłożenie tego na półkę. No może poza mnożącymi się fragmentami o wszystkim i o niczym. Kiedy przebrnęłam przez te ponad 200 stron akcja zaczęła się rozwijać i zawracać w tę i nazad. Zaczęłam się wciągać do tego stopnia, że ciężko było mi pójść spać i co kilka stron mówiłam sobie 'oj, jeszcze tylko do następnej przerwy... oj, do następnego rozdziału'. W ten sposób zaczytałam się pewnej nocy do godziny 1, a następnego dnia całkiem szybko po przebudzeniu chwyciłam by jak najszybciej skończyć. Tym razem przyznaję rację- cytatowi z okładki: "Zakończenie jakiego się nie spodziewacie". Co tu dużo pisać... polecam i już. Trochę wymęczyłam się na początku, ale teraz uważam, że było warto. :)

A kolejna książka będzie... znowu kryminałem A. Christie. Ciekawe jak pomoże w śledztwie "Niemy świadek".


ps. będę na 1 dzień w Toruniu- znacie ciekawe miejsca do polecenia? Herbaciarnie, ładne zakątki, sklepy z włóczką?

A Wy chodzicie na grzyby? 
Jakie są wasze ulubione, typowo jesienne rozrywki?

niedziela, 7 września 2014

Jedyna szansa


Przygoda dziewiarska nadal toczy się u mnie w towarzystwie swetra. Tak... nadal tego beżowego. :p
Przyznaję się bez bicia, że trochę mi obrzydło i zrobiłam sobie od niego małą przerwę, no taką 2-3 dniową. Nie tykałam go nic a nic. Oczywiście dlatego, że przede mną rękawy... mam chyba do nich uraz, bo jeden miałam już prawie gotowy, ale rozum podpowiadał mi unicestwienie tej szerokiej rury. Tak też się stało i obecnie zbieram siły do walki z ostatnią [no może przed ostatnią] częścią swetra.
Motywacja do kończenia jest całkiem duża, bo będę mogła wreszcie zacząć coś nowego. Póki co paczka z kłębkami została mi zakonfiskowana [spokojnie- za moim przyzwoleniem ;)] i nie odzyskam jej jeśli nie skończę obecnej robótki. Ostatnio takie coś podziało, więc tym razem też dałam się w to wplątać. Moja 'silna' wola nie dawała rady i prędzej czy później sięgałam po czekające włóczki, aby chociaż zrobić próbkę, coś przeliczyć z dziesięc razy, później kawałek następnej próbki, którą prułam po kilku rzędach i tak w kółko...
W głowie kołaczą mi się myśli o kolorach nowej, przyszłej robótki i nijak nie mogę się zdecydować ostatecznie. Tak nie, bo się zlewa, tak nie, bo nie pasuje, inaczej też nie, bo zbyt pstrokato... Pomijając wybieranie motków, które zajęło mi 2 dni. Eh.


W kwestii czytelniczej też wypadało by coś napisać, no chociaż raz na tydzień. Akcja Maknety kiedyś bardzo mnie mobilizowała do czytania i informowania Was o tym równo co środę, ale obecnie nie wiem co się dzieje i często czuję totalną niemoc do pisania... i książek czasami niestety też.
Akurat kilka dni temu skończyłam kolejny kryminał mistrzyni tego gatunku i mogę co nieco skrobnąć. :)
"Godzina zero" A. Christie, o której pisałam w poprzednim odcinku akcji, to kolejna książka, którą mogę zaliczyć do udanych. Osobiście pozycje tej autorki czytam głównie dla samej fabuły i zabawy w odgadywanie winnych. Niemalże za każdym razem jestem zaskakiwana zakończeniem. Podejrzenia zmieniam co chwile, a okazuje się na końcu jeszcze inaczej niż mogłoby się komukolwiek wydawać. I to najbardziej mnie w tym wszystkim bawi. Na plus zaliczam jak najbardziej ten klimat minionej epoki i fabułę opisywaną tyle ile trzeba. Nie ma tutaj wtrąceń nikomu do niczego niepotrzebnych, ciągnących się jak spaghetti o tym czy o tamtym rozpychając książki do wielkich tomiszczy w 3/4 o niczym. Wszystko prosto, jasno, powiedziane tyle ile trzeba. A i tak wystarczy. :)

Aktualnie 'testuję' nowego autora, pewnie doskonale niektórym znanego. Moje upodobanie do kryminałów i thrillerów ciągle rośnie. Tym razem padło na coś bardziej nowoczesnego- "Jedyna szansa" H. Cobena to moje pierwsze spotkanie z tym panem. Chwyciłam na chybił trafił, pierwszą lepszą, kieszonkową wersję, która stała na bibliotecznej półce. Te przeczytane już blisko 200 stron na razie oceniam jako całkiem udane. Jedyne co mi się nie podoba, a szczerze mówiąc tego nie trawię... to to czego brak zachwalam np. u A. Christie. Czyli wtrącenia o byle czym, które moim zdaniem jedynie powiększają obiętość powieści, zupełnie nic nie wnosząc do historii. No i ten 'amełykansky' klimat, który gra mi na nerwach... ale to tylko moje jak najbardziej subiektywne odczucia. Sama znam fanów tego stylu, którzy zaczytują się w entej powieści bardzo podobnie piszącego np. S. Kinga, przez którego nijak nie mogłam 'dzięki temu' przebrnąć. 
Zobaczymy czy to będzie naprawdę "Zakończenie jakiego się nie spodziewacie".
Póki co jest to dla niego naprawdę jedyna szansa...


A Was co najmocniej denerwuje w książkach?

poniedziałek, 1 września 2014

Tauremorna Mitts

Wraz z pierwszym dniem września przyszedł czas pochwalenia się skończonymi łapkami.
Wreszcie! Radość ogromna, bo pokonałam samą siebie dziergając na tych szpikulcach. Dotrwałam do samiuśkiego końca, nie odkładając na później nawet chowania nitek. No dobra, przede mną tylko blokowanie, a nawet samo 'pranie' bo w łapkach nawet nie ma co przyszpilać. :)
Najważniejsze też to, że wyrobiłam się do testowego deadlinu.


Cieszę się, bo moje morale dziewiarskie nieco wzrosły, wszak już daawno nic nie udało mi się skończyć. Niby para drobnych 'rękawiczek', ale za to z pięknym wzorem, z jednej z moich ulubionych włóczek, no i pierwszy raz na 2mm patyczakach. I to zakończony sukcesem!


projekt: Tauremorna
wzór: Tauremorna Mitts by Orinskye
włóczka: Araucania Botany Lace [1652], 
Malabrigo Sock [Turner]- razem 40g
druty: metalowe 2mm

Teraz mogę wracać do beżowego swetra bez najmniejszych wyrzutów sumienia, że w tym czasie powinnam przecież dziergać projekt testowy... ^^

Przede mną kilka cm dołu, plisa na guziki no i rękawy. Tutaj podjęłam męską decyzję i sprułam prawie cały gotowy już rękaw, a w zasadzie to dziergam sobie bezpośrednio z niego dolny ściągacz. A co, czas i nerwy zaoszczędzone. Wszak nie muszę patrzeć jak niknie w oczach efekt mojej pracy. Chowam sobie gdzieś pod robótką ten 'uciekający' rękaw i podziwiam jak z tego przyrasta mi końcówka najnowszego swetra. :) Na który swoją drogą nie mogę już patrzeć, tyle godzin, dni, tygodni, a on nadal nie chce zejść mi z drutów... razi szczególnie, że wkradł mi się gdzieś błąd... pruć już szkoda, ja wiem, że on tam jest... ale przypuszczam, że pewnie będzie to sweter bardziej domowy niż wyjściowy, więc chyba może tak zostać.

Powinnam się pospieszyć, bo na dniach powinny zawitać do mnie nowe motki. Na kolejny... sweter. ^^


ps. baardzo chciałam Wam wszystkim podziękować za tyle komentarzy i rozwinięcie dyskusji o szybszym dzierganiu. To niesamowicie miłe kiedy człowiek dostaje taki odzew. Tyle uśmiechów. :) Ah!