niedziela, 31 lipca 2016

Wild & Free

Dawno, dawno temu... naprawdę... jakoś na samym początku roku nabyłam w "magic loop" cudowne motki włóczki Holst. Kto markę zna osobiście należy do jednego z dwóch obozów: albo ją kocha, albo wręcz przeciwnie. Ja jestem zdecydowanie w tej pierwszej frakcji. Wielbię ją przede wszystkim za kolory. Są obłędne! A najlepsze w nich to, że nie są jednolite, tylko mają maleńkie plamki innych odcieni niż główny. W zależności od bazy są to jaśniejsze 'puszki' bawełny (Coast), albo całkiem inny kolor (Noble). Ale o samych włóczkach więcej napiszę kiedy indziej ;)
Dzisiaj jest chwila dla mojej "najnowszej" chusty. Zaczęłam robić ją na początku lutego, dziergałam sobie niespiesznie przez kilka/naście tygodni. Już nawet sama nie pamiętam. Potem zblokowałam i zostawiłam do wykańczania. Spoglądała na mnie codziennie z koszyczka i czekała cierpliwie. Gdzieś tam w środku drzemie we mnie chyba jakiś dziki stworek, niespokojny duch. Najchętniej wygnałby mnie w góry, w zwiewnej sukience, warkoczu tak bym szwendała się przy zachodzie słońca w najpiękniejszych zakątkach. Z mojej miłości do wszelkiej "dzikości", pomieszania stylów, marzeniach o cygańskim wagonie powstał ten specjalny projekt. Miałam plan - coś prostego, ale z pewnym elementem, który daje to coś. I tak oto zbierałam się miesiącami do zrobienia chwościków. I wiem, że lepiej już być nie może. Jest idealnie.

Teraz nie mogę się doczekać kiedy troszkę się ochłodzi i będę mogła nosić swoją wersję "Wild & Free".
Tym razem postawiłam na asymetryczny trójkąt, kilka pasków i całkiem sporą porcję ażurów. Czyli wszystko co najlepsze w jednym projekcie. Czego chcieć więcej?
 
 
Chusta rośnie od jednego końca z dosłownie kilku oczek i przemienia się niczym pojedynczy promień światła aż do pełnego, upalnego wschodu słońca.
(o ironio... zdjęcia były przy zachodzie, hihi. Życie.)
 
 
 
Czy widzicie te maleńkie plamki żółto-zielonego niczym maleńkie świetliki? To cudowny kolor "Peacock". Jako kontrastowego koloru użyłam nie mniej pięknego "Rococo", które wygląda dosłownie jak stare, antyczne złoto i mieni się gdzieniegdzie pojedynczymi włóknami w kolorze mchu. (Szczerze! Niesamowicie ciężko uchwycić i oddać te kolory na zdjęciach, ale możecie wierzyć mi na słowo.)
 
 
Całkiem spora część bazowa jest wykonana francuzem aby uwydatnić jednocześnie samą strukturę, kolory włóczki jak i późniejszy ażur. A ten z kolei też jest nieprzypadkowy.Całość inspirowana jest przede wszystkim ukochanymi przeze mnie górskimi szczytami i samą naturą. Wszystko jest dokładnie przemyślane. Ilość paneli ażurowych górek jest dokładnie taka sama jak liczba końców i tym samym chwościków.
 
 
Cała chusta jest niczym odzwierciedlenie samej natury. Pełno w niej sprzeczności, asymetrii, ale to wszystko razem zgrywa się w przepiękną i harmonijną całość.
 
Spójrzcie jak pięknie ścieg francuski przenika przez ażury aby następnie znów zmienić się w połać prawych oczek. Niczym górskie strumyki. A dla ciekawszego efektu zygzakowe szlaki dziergane są ściegiem pończoszniczym.
 
Wiadomo, że gusta są przeróżne. Dlatego niezmiernie ciekawie było zobaczyć testowe wersje tego wzoru. Dziękuję ogromnie wspaniałym testerkom, które zrobiły kawał dobrej roboty. Każda z wydzierganych chust jest wyjątkowa i oddaje charakter samych autorek. W zależności od doboru kolorów i dodaniu bądź nie chwościków, powstały zarówno te bardziej "dzikie" jak i całkiem spokojne, delikatne, wręcz eteryczne, a nawet zdarzyło się kilka super nowoczesnych i mocno graficznych. Same cuda.
Ja swoją wręcz uwielbiam. Jeśli macie ochotę na wydzierganie takiej dla siebie, to gorąco zapraszam. Wzór można nabyć tutaj. Jakie kolory byście wybrali dla siebie? :)

Tymczasem znikam aby uszczknąć jeszcze
kilka weekendowych godzin na dzierganie.
Do następnego!

czwartek, 14 lipca 2016

Dzierganie w niedoczasie

Jestem w ciągłym niedoczasie. Do tego wieczne niedospanie, zmęczenie i stres robią swoje. Ale dziergam. Żyję i drutuję. Pomału, ale raczej do przodu. :) Czasem ukradnę kilka godzin weekendu, czasem kilka minut w ciągu tygodnia. Tutaj godzinka czekania, tam chwilka po obiedzie, jedno spotkanie robótkowe, miesiąc później drugie no i szal w końcu gotowy. 
Tym krótkim postem melduję iż mam w swoim dorobku dwie chusty więcej. Jedna nawet jest już na etapie testowania (ta Holstowa tajemnica), a druga czeka na spisywanie wzoru.
Oczywiście robótki zabieram ze sobą na wypady - w tym roku udał się nam taki bardzo aktywny mini wyjazd - no prawie całe dwa dni (hihi). Ale nawet w tak krótki czas wcisnęłam moje włóczki i druty.
Ale... mimo wszystko jeszcze żadna z chust nie doczekała się lepszych zdjęć! Wolę nie pisać ile faktycznie minęło od czasu skończenia pierwszej, bo chyba zapadłabym się pod ziemię. Eh. Mam jednak fotki z procesu tworzenia, którymi daję dowody, że coś jednak robię.

Poza tym? Na drutach... skarpetki. Zawsze mam jedną parę w trakcie. Pomijam, że obecną dłubię już ze 2-3 miesiące, a jestem w połowie pierwszej stópkogrzejki. Ale i tak się przecież liczy. Pomału, oczko za oczkiem, całkowicie niespiesznie - czekając na przystanku, siedząc na spotkaniu, podczas gry w planszówki albo z braku większej robótki. Projekt idealny i bardzo mobilny.

W planach wreszcie jakiś sweterek. Jeszcze z cieńszej włóczki, ale obowiązkowo w mocno dziewczyńskich kolorach. Pełno różu, fioletu i lawendy. Idealnie! Nie mogę się doczekać. Samego dziergania, przerabiania każdego oczka i oczywiście gotowego efektu. Ciekawe czy uda mi się chociaż raz założyć go jeszcze tego roku.

A co tam włóczkowego u Was? ;)