sobota, 2 sierpnia 2014

Wełna, borówki i praca...

Na wpół roztopiona i wyparowana donoszę, że pomału wracam do drutów. Wbrew panującej pogodzie i porze roku zabrałam się za wełnę z alpaką. No żyć nie umierać... włóczka w sam raz, haha. Odpoczywam od koszmarnych 3mm drutów, które póki co ze mną wygrały. Od razu wskoczyłam na drewniane 'piątki', ale to dlatego aby zgodziła mi się próbka do wzoru. Ten konkretny sweterek chodził za mną od dłuższego czasu i znalazłam mu idealny kolor i całkiem niezłą włóczkę. Potrzebuję teraz trochę takiej bezmózgowej robótki, dla podniesienia swoich dziewiarskich morali. Bo jestem załamana tym jak długo już nie udało mi się nic stworzyć, a zaczynałam najróżniejsze rzeczy, niezliczoną ilość razy. Nitka od Dream in Color też mi o dziwo nie sprzyja, póki co nie mogę się z nią dogadać, więc po dojechaniu kilku cm pod pachami w najnowszym swetrze odłożyłam na półkę do sprucia. Bez sensu byłoby męczyć się godzinami i robić coś co nie do końca wiem jak by wyglądało, a do tego niedługo już będzie dla mnie za zimno na kusy, cienki sweterek. Koniec końców myślę o przerobieniu jej na chustę. Obawiam się jedynie tej szorstkości, ale to już wyjdzie pewnie dosłownie po praniu. ^^


Z takich innych nie wełnianych opowieści to przyznam się, że powróciłam na chwilę do koralików. Dosłownie na chwilę, bo marzę by sobie zrobić pierwszego ukośnika. Prób było narazie 3, bo tyle nawlekania, potem kolejnego przenoszenia na drugą [cieńszą] nitkę... no i tako kolejny raz dzisiaj zrobiłam sobie mikro lekcję. I... odkładam na później. Chyba ktoś musi mi dosłownie pokazać co jest nie tak, bo już sama nie umiem tego rozgryźć.

Zgnieciona ręka już mi nie dokucza, chyba, że zmęczy się za mocno. Szyja o dziwo nadal pobolewa, a mija już całkiem sporo czasu. Te potwornie upalne dni ochładzam sobie mrożoną kawą, albo mlecznym koktajlem bananowo- czekoladowo- cynamonowym z lodami. :) Do tego wcinam cudowne borówki i cieszę się wolnymi popołudniami, planując kolejne robótki i podczytując czasem jakąś książkę. 
Ostatnio cieszyłam się, że do pracy idę na piechotę, raz wybrałam się nawet rowerem. I za wcześnie o tym mówiłam, bo teraz się trochę zmieniło, mimo, że to początek. Aktualnie dojeżdzam trochę dalej, więc spacerek odpada a rower się czasowo nie opłaca i dostarcza zbyt wielkiego stresu i wysiłku na tej trasie. Na miejscu jestem zupełnie sama, więc wszystko na mojej głowie, a jestem zielona jak szczypiorek na wiosnę... jakoś muszę dać radę... no cóż.

*ps. wybaczcie tak laicko pisany post, ale z tego wszystkiego ostatnio czuję jakbym miała umysł na poziomie morskiej galarety.

Miewacie aż tak długie przerwy w dzierganiu czy tworzeniu ogólnie?
Jak sobie z tym poradzić, kiedy zupełnie nic nie wychodzi czego się dotknie?

12 komentarzy:

  1. Zdarzało mi się odłożyć dzierganie na tygodnie, a nawet miesiące... Najlepiej pomagało u mnie na taką niemoc kilka dni wolnego i solidny odpoczynek, a przede wszystkim spotkanie robótkowe, wizyta w pasmanterii, zakupy i możliwość podziwiania prac innych. Dobrze działają także przerywniki, czyli szybkie robótki, które dają satysfakcję skończenia czegoś (u mnie najczęściej czapki lub otulacze).

    Mam nadzieję, że szybko wena wróci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby wróciła, bo zaraz jesień, czyli czapeczki, szaliczki i swetry,a przecież same się nie zrobią. :)
      Póki co raczę się zdjęciami w sieci i nową włóczką.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. To nie za dobrze się dzieje... Ale pamiętaj, że po burzy zawsze wychodzi słońce, a nawet tęcza :) Szybko wena wróci i znów zaczniesz tworzyć. Ja bym się zabrała za 'skarpetkową' włóczkę. Przecież wrzesień też może być ładny. A jesienią pod kurtkę można założyć lżejszy sweterek :)
    Dużo zdrówka i szybkiego powrotu do dobrej formy druciarsko-twórczej :)
    Pa, Marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie jeśli jest koło 18-20 to może być. Jeśli mniej to ja już na cebulkę niestety. Ale zawsze jest siostra, która chętnie moje udziergi nosi.

      Dziękuję!!
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Raz zdarzyło mi się nie dziergać przez pół roku, miałam też taką sama przerwę w blogowaniu, spowodowaną problemami natury egzystencjalnej , powrót był banalny , bo najzwyklej w świecie zatęskniłam za drutami:) Jeżeli chodzi o Twojego socka DIC to Cię uspokoję, że po odpowiedniej dawce Eucalanu sznurek gdzieś znika, a dzianina jest niewyobrażalnie miękka i lejąca, zobaczysz sama:) Trzymaj się i weny życzę:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie używam Eucalanu (czas zacząć!), ale mogę Cię pocieszyć Amaniata! Po praniu w zwykłym płynie jest tak samo miękki:)
      Głowa do góry! Podnoś morale, wydziergaj coś, wtedy na pewno wróci co se polazło!:)

      Usuń
    2. No ja miałam jeszcze dłuższą przerwę... ale motek na gwiazdkę zdziałał cuda ^^
      To dobrze odnośnie DiC, bo jak dziergam to mam wrażenie, że ze sznurkowej gumy, takie to dziwne. Ale próbka wyprana zdecydowanie milsza, a jeszcze bez eucalanu.

      Dzięki! :)

      Usuń
    3. Marzeno- uff, to dobrze. ^^ to mi trochę lepiej.

      Usuń
  4. No i wcięło mi komentarz. W każdym razie pisałam, że z przyjemnością pokażę Ci jak ja przerabiam koraliki aby uzyskać ukośnik na następnym dziergsession i że szkoda takiej nitki na chustę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym myślałam ^^ więc tym bardziej nie mogę się doczekać.
      A DiC czeka, bo już sama nie wiem co z tego zrobić... dobrze, że nigdzie nie ucieknie.

      Usuń
  5. Jak mi nic nie wychodzi, to biorę jakąś zapomnianą włóczkę i dziergam jedną z moich ulubionych chust. Po 10tej Ginkgo czy Haruni wena wraca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to podziwiam, bo ja szału dostaję jeśli muszę zrobić coś takiego samego kolejny raz. :p

      Usuń