Ostatnimi czasy gderałam o rzekomej klątwie. Chcąc nie chcąc podobno prucie i wszelkie niezbyt przyjemne czynności takie jak dodatkowe rozplątywanie supełków, blokowanie, naprawianie itd. itd. należą do całego procesu dziergania. Całkowicie naturalnie. Czasem jednak czegoś jest za dużo, zdecydowanie... no i jak tu się nie podłamać kiedy przeważa destrukcja, a praca zamiast posuwać się do przodu to cofa się coraz bardziej i bardziej. Nowe włóczki tym razem nie pomogły jak to zwykle bywało. Złe czary dotknęły także je.
Postanowiłam nie dać za wygraną i dziergać dalej. Od nowa, całkowicie od zera, po raz chyba czwarty. Kilka rządków dziennie to zawsze coś.
Aby cokolwiek zrobić i odpędzić uroki zrobiłam coś dziwnego... nowego i trochę szalonego. Całkowicie na przekór temu fatum, pół żartem- pół serio, ale z obłąkańczym uśmiechem- zapisałam się na testowanie. Konkretniej chodzi o wzór mitenek, ale też poniekąd samej siebie. Bo czy to nie wyzwanie rzucać się na 2mm druty? Ja, fanka raczej czegoś co czuć w dłoniach [czyt. min. 3,75mm]... Swoją kolekcję musiałam więc poszerzyć dosłownie o długie, metalowe wykałaczki. O dziwo [a może i nie] są nawet cieńsze niż moja igła dziewiarska [taka tzw. do grubego haftu]. No to teraz zaczyna się zabawa. Skończyć muszę, bo nie ma innej opcji przy tego typu umowie. :p Będzie się działo- z małych kłębków (ukochanego) M. Socka i Araucanii!
Zahaczając także o środę, lekko spóźniona dołączam do kolejnego odcinka zabawy z Maknetą, czyli słowo o książkach i dzierganiu. O drutach pogadałam, czas więc na czytanie. W zasadzie obecnie nie mam się czym chwalić, bo nie mam kiedy podlecieć do biblioteki. Także póki co próbuję się przekonać do audiobooków, przechodząc najpierw przez słuchowiska. Pierwsze, wspominane niedawno "Studnie przodków" J. Chmielewskiej totalnie mnie zauroczyły. Od tego czasu częściej w głośnikach słychać jakieś teksty niż muzykę. Poznałam w ten sposób n.p. historię Doriana Greya. W ramach odświeżania angielskiego pokusiłam się nawet o załadowanie sobie obcojęzycznego 'słuchadła' o Sherlocku Holmesie czy Herculesie Poirot (to się odmienia?). Wiem przez to co się działo w pociągu o "4.50 z Paddington" i jaka była "Tajemnica Świątecznego Puddingu".
Nadal nie jestem przekonana do audiobooków- to stanowczo dłużej wychodzi niż czytanie, a lektorzy często są naprawdę słabi [jak dla mnie]. Do tego mam dziwne poczucie, że i tak książka nie jest przeczytana [de facto nie jest- przynajmniej przeze mnie, najwyżej przesłuchana...] i mam wyrzuty sumienia, że tak jakby ktoś odwalił za mnie całą robotę. Ale słuchowiska to już całkiem co innego...
Słuchanie swoją drogą, ale tradycyjnych książek nie zamienię raczej nigdy. Trochę dłużej mi się zeszło, ale jednak skończyłam "Piątkowy Klub Robótek Ręcznych".
Od siebie powiem tak, że oceniam ją na całkiem dobrą, mimo mojej niechęci do zwykłych, życiowych historii. Z nudów nie usnęłam, mimo, że niektóre momenty były naprawdę o niczym i tylko zapełniały czas nie wnosząc zupełnie nic do akcji. Największym plusem dla mnie oczywiście było czytanie o dzierganiu i spotkaniach włóczkowych, bo przyznaję się, że to był jedyny powód, dla którego zabrałam się za tę historię. Gdyby nie momenty o pasji robienia na drutach, będący jednocześnie jakby głównym tłem [przynajmniej dla mnie- sama zrobiłam sobie z tego główny wątek ale ciiicho ;)] to pewnie nie doczytałabym nawet połowy.
Ale jak zwykle: co kto lubi. ;) Jeśli jesteście fanami obyczajówek i historii zwykłych ludzi [nie tych superbohaterów, nie tych z gatunku s-f czy fantasy] to polecam z czystym sercem.
Tymczasem ja lecę zmagać się dalej ze swoim wyzwaniem! :)
Trzymajcie się ciepło i nie dajcie porwać temu hulającemu teraz wiatru.
Ładne to coś na zdjęciu. Śliczny kolorek :) Jakby muśnięte złotem. Od razu skojarzyła mi się jesień. Ale nie ta szaro-bura, tylko taka złota jesień :) Trzymam kciuki za testowanie! Oby te przedsięwzięcie przegoniło klątwę.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka, Marta
Właśnie dlatego jest fajne, że taki ciepły odcień- to akurat motek w kolorze Turner. Ten bardziej brązowy to 1652 z Botany Lace.
UsuńDziękuję, przydadzą się bardzo, bo idzie powoli, oj bardzo.
Oby!
:)
Pozdrawiam.
Podziwiam za przebrnięcie przez "Piątkowy klub...". Ja nie dałam rady. Albo to wina tłumaczenia albo samej narracji, ale czytało się fatalnie i stwierdziłam, że szkoda życia ;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za odczarowanie niepowodzeń dziewiarskich!
No miejscami i jak miałam ciężko z tą książką, ale w końcu mi się udało jakoś. :)
UsuńDziękuję!
Wolę fantastykę, więc zaczytuję się tomiszczami o elfach i krasnalach a życiowe dramaty omijam w bibliotece szerokim łukiem :)
OdpowiedzUsuńA to ja tak samo. ;) Taka obyczajówka to u mnie naprawdę chyba 3ci raz w całym życiu [nie licząc lektur] i teraz jedynie ze względów drutowych, które się tam pojawiają to się skusiłam.
UsuńAczkolwiek ostatnio u mnie najwięcej kryminałów itp. ;)
Dzielna jesteś niesłychanie! Pokonujesz własne słabości. Twoje socki są piękne! Na pewno mitenki będą cudne.
OdpowiedzUsuńOj, dziekuję, ale mi miło. Dawno nie usłyszałam czegoś takiego... ;)
UsuńOby mi się udało.
Dziękuję!
Pozdrawiam.
Nie czytałam jeszcze tej książki - muszę kiedyś przeczytać :) A kolory włóczek są cudne! Trzymam kciuki za nową robótkę!
OdpowiedzUsuńAsia
Jeśli lubisz obyczajowe to polecam ;)
UsuńDziękuję!
Pozdrawiam serdecznie.
Trzymam też kciuki za testowane mitenek. Pocieszające jest to, że druty cienkie, ale mitenki znacznie mniejsze jednak od swetra - nie będzie źle. A prucie, jak to prucie, minie kiedyś, nie ma co się poddawać. Lecę teraz do jakiegoś sklepu popatrzeć na te kolorki na półkach. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ^^ jestem w połowie, więc jakoś daję radę.
UsuńPozdrawiam. :)